Schodzimy z Piekła leśną, ciężką dla nóg, piaszczystą drogą – po lewej, za lasem, zostawiamy za sobą Niebo… Ruszamy w kierunku Sielpi… Duch Roberta jest tu wręcz namacalnie wyczuwalny…
Tak kończy się Pierwszy Rajd Pamięci Roberta Kulaka – Człowieka Dobrego i Wybitnego Krajoznawcy Polskiego oraz Przewodnika Świętokrzyskiego…
Ale zacznijmy od początku…
Jest 7. września 2019 r., z plecakiem wypełnionym rajdowym wyposażeniem mocno spożywczym;), szybkim krokiem zdążam ku przystankom autobusowym przed kieleckim dworcem PKP… Na wysokości ulicy Sienkiewicza spoglądam w kierunku dworca i widzę sporą grupę ludzi, ustawiającą się do wejścia do autobusu… O ciemna śrubka, myślę, chyba jestem spóźniony bardziej niż myślałem… Spoglądam na zegarek… Jednak nie jestem spóźniony… Mam jeszcze pięć minut czasu do odjazdu autobusu w kierunku Końskich… Wyostrzam wzrok… Na boku autobusu, który szturmuje grupa podróżnych, wyraźnie widzę napis Ostrowiec Świętokrzyski… Ci jadą zapewne do Nowej Słupi…
Jednak przyspieszam kroku, bo w sercu czuję jakiś dziwny niepokój… Wchodzę do tunelu, wyłaniam się zeń dość szybko i widzę… niewielką grupkę czterech osób – twarzy znajomych… Od razu jest mi tak jakoś bardzo przykro… Mam nadzieję, że jeszcze ktoś dojedzie do Końskich lub do samego Piekła – gdzie cel naszego dzisiejszego wędrowania… Witam się serdecznie z Grażynką, Marzanną, Ewą i Mirkiem…
Pomnik Niepodległości przed kieleckim dworcem kolejowym - tu padły pierwsze strzały w walce o Niepodległość... Miejsce dla Roberta bardzo ważne, jako początek Czynu Legionowego... Wszak w 1981 r. Robert - jako uczeń Technikum Geologicznego w Kielcach - zostaje Członkiem Komitetu Organizacyjnego Marszu Szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej w Regionie Świętokrzyskim i Komitetu Organizacyjnego Ogólnopolskiego Marszu... Marsze "Kadrówki" były dla Roberta czymś więcej niż rajd pieszy z Krakowa do Kielc... Były częścią Jego własnej historii - Jego jestestwa...
Za chwilę podjeżdża autobus, nikt więcej nie dotarł… Wsiadamy – mimo wszystko jest wesoło – żartujemy, śmiejemy się… Przecież jedziemy odwiedzić Przyjaciela…
W aucie otrzymujemy telefon od kolejnego Wiernego i Sprawiedliwego – Sławomira… Będzie wsiadał w Sielpi – już jest jakoś raźniej…
I wsiada – nawet z własną, nastoletnią córką – Kasią:)… Jest jeszcze lepiej i jeszcze raźniej – obecność młodzieży na zgredowskich imprezach zawsze polepsza samopoczucie;) Sam mam przecież jeszcze nastoletnią córkę – dopiero w końcu listopada Maja skończy 20 lat;)
Docieramy do Końskich, wysiadamy z pojazdu na przystanku obok wiekowej, romańskiej kolegiaty Św. Mikołaja i prostujemy kości po niespełna godzinie jazdy… Następnie ruszamy w kierunku sklepu, w celu zakupu wiktuałów na planowane ognisko w Piekle. I tu są rozbieżne punkty widzenia, co do miejsca zakupów oraz trasy dotarcia do sklepu, a także jego wyboru;)
Jednak w końcu zakupy mamy zrobione i ruszamy na szlak… Szlak niebieski… Dość szybkim tempem docieramy na skraj lasu… Przystając, oglądamy konie w galopie na terenie tutejszej stadniny…
Za moment – też nie bez utarczek słownych;) – wybieramy miejsce postoju – popasu;) Tu następuje sprawna konsumpcja tego, co w plecakach pomieszczone;) Jest nas niewielka grupka, ale rozmowa potoczysta i wesoła płynie pogłosem w leśne knieje…
Ruszamy dalej, zbierając, co i rusz, czerwone borówki i dorodne czarne jagody, no i bedłki, podgrzybki oraz inne dary lasu;)
Przepiękny jest ten las konecki… Zawsze szumi jakąś opowieść… Stajemy w końcu na rozstaju dróg przed wsią Niebo… Po prawej – przy asfaltówce – pomnik ofiar niemieckiej pacyfikacji z roku 1940… Tu Niemcy zgotowali mieszkańcom okolicznych wiosek – Piekła, Nieba, Stadnickiej Woli i Sielpi – prawdziwe piekło u progu II wojny światowej – mszcząc się okrutnie za pomoc udzielaną przez miejscowych ostatniemu oddziałowi wojskowemu II Rzeczypospolitej – Oddziałowi Wydzielonemu Wojska Polskiego pod dow. mjr. Henryka Dobrzańskiego ps. „Hubal”, zwanego przez Niemców „Szalonym Majorem”… Tak się jakoś złożyło, że Robert – zafascynowany historią obu wojen światowych – właśnie tutaj znalazł swój leśny azyl… Pewnie nie z przypadku… Nic nie dzieje się przypadkowo… Robert był takim swoistym „Hubalem” wśród krajoznawców, wśród ludzi…
A oto i ów pomnik na przedpolu Nieba, gdzie wiosną 1940 r. Niemcy zgotowali ludziom rzeczywiste piekło na ziemi... Na kamiennej tablicy czytamy nazwiska Ofiar - ludzi, dla których na przełomie 1939/1940 r. żyła jeszcze II Rzeczpospolita - żyła w galopie szwadronów "Szalonego Majora"...
Piszący te słowa – wraz ze Sławomirem i Kasią – odbija w prawo, by pokłonić się ofiarom niemieckiej zbrodni sprzed prawie 80 lat…
Potem gonimy we trójkę resztę grupy rajdowej, jednak dogonić nie możemy – później okaże się, dlaczego…
Po drodze zbieramy dalej grzyby – z resztą w towarzystwie licznych, zmotoryzowanych grzybiarzy;) Plon jest lichy, bo przy trakcie;)
Wreszcie docieramy do urokliwych, słynnych, piaskowcowych wychodni skalnych na przedpolu wsi Piekło… Robert kochał także przyrodę, a szczególnie tę zamienioną już w kamień przez miliony lat historii Ziemi – był przecież wziętym geologiem… Czy to przypadek, że właśnie tutaj znalazł swój leśny azyl? Nie sądzę… Nic nie dzieje się przypadkowo…
Nieziemsko malownicze i mroczne wychodnie skalne na przedpolu Piekła - iście mroczne i dające do myślenia miejsce - wyjątkowe na terenie Gór Świętokrzyskich... Wyjątkowo tajemnicze...
Nasza trójka – trochę klucząc – maszeruje dziarsko przez Piekło… Podziwiamy stare domostwa drewniane, pieczołowicie odnawiane i przystosowywane do cywilizacyjnych standardów… Tu jest po prostu pięknie i jakoś tak niesamowicie przyjaźnie, malowniczo…
Oj, Robert, gdyby życie nie zagoniło mnie w inny leśny azyl, gdyby pozwoliło mi na więcej wolnego czasu, bywałbym tutaj o wiele częściej… a tak, minęło 10 lat od ostatniego mojego pobytu tutaj… Zbyt długo… Właśnie w takich chwilach zdaję sobie sprawę, że tych naszych rozmów i spotkań było za mało… Tak bardzo chciałbym odwrócić czas… Może w rzeczywistym Piekle lub Niebie nadrobimy te zaległości…
A oto i Piekło, leżące tuż obok Nieba... Trochę mroczne tajemnicą śródleśnej okolicy i jednocześnie stanowiące śródleśny raj dla ludzi... Tu wszystko wygląda i pachnie inaczej niż gdzie indziej... Tu oddycha się inaczej...
W końcu mijamy główny – kamienny – pomnik ofiar niemieckiej „akcji Hubalowej”… Znów ciarki jakoś przechodzą po grzbiecie, na wspomnienie trudnej historii Nieba i Piekła z czasów II wojny światowej… Przecież właśnie tutaj – we wrześniu 1939 r. w ciężkich bojach krwawi 36. Dywizja Piechoty WP, a w listopadzie 1944 r. bohaterski 25. Pułk Piechoty Armii Krajowej toczy zaciekłe boje z niemiecką obławą, ponosząc ciężkie straty w ludziach i sprzęcie… Walczą do początku grudnia 1944 roku…
Kolejny przy naszej drodze pomnik Tych, którzy zapłacili życiem za pomoc "Szalonemu Majorowi", za sny o Niepodległej... Pomnik na rozdrożu Piekła...
Z tym wspomnieniem docieramy w końcu – klucząc po opłotkach leśnych – do chaty Roberta Kulaka…
I tu niespodzianka – na miejscu jest najstarszy brat Roberta – Sławek – z całym zaprowiantowaniem płynnym;) Jest także Mira – nasza koleżanka z kursu przewodnickiego z lat 1999/2000… Przyjechała z własnym autem z niezgorszym zaprowiantowaniem – jest cały gar przepysznej sałatki jarzynowej ;) Po drodze zabrała resztę rajdowców, dlatego nie byliśmy w stanie ich dogonić;)
Powoli rozpalamy ognisko… w lesie… w tym lesie… ciemnym lesie… Szyszki są podstawą rozpalenia…
Taki tu był rytuał – Mirek to przypomina swoją opowieścią przy ognisku – najlepszy przyjaciel Roberta i najczęstszy bywalec w Piekielnej chacie leśnej… Gdy tylko tu przybywali, latem, jesienią, zimą czy wiosną, pierwszą czynnością było rozpalenie ogniska… Później zajmowali się pracami gospodarskimi, a kocioł piekielny tlił się lub wybuchał płomieniem strzelistym ku niebu… A noce bywają tu ciemne – nie do przebicia wzrokiem… Jak to w Piekle…
Jesteśmy przed chatą Robertową... Ognisko już płonie... Dbamy o podsycanie tego ognia - będzie niezbędny nie tylko do upieczenia kiełbasek, ale i do zbudowania klimatu opowieści o Robercie, o tym miejscu, o wielu ciekawych i niezwykłych zdarzeniach przeszłych i przyszłych...
Siadamy zatem przed chatą na małych stołeczkach – king size;) – takich jak w przedszkolu;) i zajadamy świeżo upieczoną nad ogniskiem kiełbaskę z chlebkiem koneckim, świeżutkim… Sławek go kupił;) Jest tak jakoś niesamowicie domowo, ranczowo, środleśnie… No i wspaniała sałatka jarzynowa;)
Ciągną się ogniskowe opowieści o tym wyjątkowym miejscu i wyjątkowym jego Gospodarzu – Robercie Kulaku… Każdy ma do opowiedzenia własne historie, związane z bogatym życiem Roberta, a najwięcej takich historii snuje – rzecz jasna – Mirek…
Uczestnicy Rajdu Pamięci Roberta Kulaka przy Piekielnym ognisku... Opowieści... Opowieści ważnej treści...
Wewnątrz chaty natomiast, na ścianie, zdjęcia… Wspomnienia… wiele wspomnień i wiele nowych doznań… W tym zdjęcie Roberta na górskim szlaku – to z pogrzebu, ustawione przy urnie i na grobie… Robert jest na nim zamyślony, ale wyraźnie szczęśliwy… To szczęście dawały mu las i góry, no i ciężka praca krajoznawcza… On tu po prostu jest – czuję to… Wychodzę poza opłotki Robertowej zagrody, wiedziony jakby dziwnym przeczuciem, że za chwilę zobaczę Jego charakterystyczną sylwetkę pomiędzy drzewami … Jego obecność tutaj i teraz jest dla mnie jakby fizyczna – może metafizyczna… Jest tu i koniec.
To jest właśnie to zdjęcie - Robert wciąż jest na górskim szlaku... Nigdy z niego nie zejdzie...
Powoli zbieramy się do odejścia… Łyk piwa dla Roberta wsiąka w ziemię… Zamykamy drzwi, furtki i bramy – nie bez problemu;) – specjalnie opisanymi pękami kluczy… Grażynka i Marzanna odjeżdżają z Mirą autem… Pozostali ruszają w kierunku Sielpi…
Schodzimy z Piekła leśną, ciężką dla nóg, piaszczystą drogą – po lewej, za lasem, zostawiamy za sobą Niebo… Ruszamy w kierunku Sielpi… Duch Roberta jest tu wręcz namacalnie wyczuwalny…
Schodzimy z Piekła leśną drogą - Duch Roberta jest tu wręcz namacalnie wyczuwalny…
Chyba wszyscy to czujemy, bo zaczynamy bardzo prywatne rozmowy na Jego temat – takie od serca, zupełnie ludzkie, normalne – niemające w sobie wzniosłości, wręcz przyziemne… Tak, jakby miał nas w tej chwili słuchać… Słuchać nawet bardziej niż za życia ziemskiego…
W końcu docieramy do cywilizacji wielkiej nad zalewem w Sielpi Wielkiej… Ten gwar końca sezonu przy plaży wręcz uderza wędrowców z Piekła i Nieba leśnego… Czujemy się tu jacyś inni, pośród turystów innego rodzaju i wymiaru doznań szczęśliwości rekreacyjnej…
Ale jemy lody, ja piję kawę – dziś trzecią i ostatnią;)
Ustaliliśmy bardzo ważną rzecz – Rajd Pamięci Roberta Kulaka – z Sielpi do Piekła – ma być imprezą cykliczną, coroczną. Jednak przesuwamy jego termin na połowę października. To dobry termin – leśno-kolorowy i już właściwie poza sezonem turystycznym… Dzięki temu nie będę też opuszczał w początkach września Marszu Pamięci na Wykusie, no mam nadzieję, że uczestnicy Rajdu dzisiejszego pójdą ze mną także na Wykus za rok. Mamy też wspólnie nadzieję, że Rajd Pamięci Roberta Kulaka za rok i w latach następnych przyciągnie dużo większą liczbę ludzi – ludzi, dla których Robert był kimś wyjątkowym… A powinien być wyjątkowy dla wszystkich homo sapiens – ludzi rozumnych – którzy Go znali…
Zalew w Sielpi Wielkiej... Tu kończy się Pierwszy Rajd Pamięci Roberta Kulaka... Za rok wrócimy tu na pewno... Jeśli Dobry Bóg pozwoli...
Pakujemy plecaki do bagażnika samochodu Sławka, wsiadamy doń i docieramy stabilnie do Kostomłotów… Żegnamy się ze Sławkiem i Kasią. Na przystanku autobusowym – gawędząc i wspominając – ja, Ewa i Mirek – czekamy na transport do centrum Kielc…
Docieramy tam busem i żegnamy się przy – powstającym na nowo w swej bryle pierwotnej – dworcu PKS…
Idę wydeptaną od dzieciństwa drogą – od dawnego kina „Romantica”, poprzez pasaż handlowy, ulicę Sienkiewicza, potem koło mojej 12. – szkoły podstawowej, do której uczęszczałem, potem Złotą (gdzie lodziarnia Poniewierskich znana od dziecka), potem docieram do Żytniej… I już jestem na miejscu - przy Karczówkowskiej…
Przez całą drogę myślę, ile razy przed moją edukacją szkolną – podstawową – Robert przemierzał te rejony Kielc… Ile zabrał ze sobą wspomnień z tej części miasta…
Jestem na miejscu - przy alei wiodącej na Karczówkę... tu mieszkam... W pięknym miejscu - przy kościele garnizonowym WP - dawnej cerkwi prawosławnej z początku XX wieku... Kościele parafii wojskowo - cywilnej p.w. Matki Bożej Królowej Polski... Ileż to razy spotykałem się z Robertem w tym miejscu... Ileż to razy rozmawialiśmy na temat historii tejże świątyni - tak wyraziście związanej z Czynem Zbrojnym Wojska Polskiego na przestrzeni dziejów - i tak dobitnie Czyn ten podkreślającej...
Będą Ciebie – Przyjacielu – przypominać wszelkie zakątki miasta, pól i lasów górzystych… Jesteś obecny nie tylko w Piekle i Niebie… Jesteś wszędzie, bo wszędzie Cię było pełno…
Do zobaczenia za rok Przyjacielu!
Do zobaczenia na szlaku Ludzie – Przyjaciele Roberta – w jak największej ilości!