Wieczorem 5 XII 2019 r. otrzymałem niespodziewany, ale niezwykle ważny i serdeczny list od Pana Piotra Paluszkiewicza, dotyczący wybitnego polskiego krajoznawcy, mojego przyjaciela i współpracownika na wielu polach i ugorach turystycznych peregrynacji. Dotyczący Roberta Kulaka, którego pożegnaliśmy na tym łez padole w czerwcu roku bieżącego… Pożegnaliśmy z wielką pustką w sercu i rozumie, któremu do dziś ciężko objąć tę ziemską stratę…
Zdjęcie Roberta, ustawione najpierw przy Jego urnie w kościele Św. Wojciecha, a potem na Jego grobie - w dniu pogrzebu - przepięknym, słonecznym dniu czerwcowym - dniu 22 VI 2019 roku... Bliżej kwiaty od bliskich, a w tle - daleko - ukochane góry... Teraz, Przyjacielu, jesteś daleko od bliskich, ale blisko najwyższych szczytów...
Dlatego też list od Pana Piotra – w noc pod znakiem Świętego Mikołaja – był niczym prezent od tegoż Świętego… Za chwilkę podzielę się z Wami – za zgodą Pana Piotra – tym prezentem – przepięknym wspomnieniem o Robercie. Będzie to premiera – wspomnienia o Robercie po raz pierwszy publikowane – wyjątkowe, tak wyjątkowe, jakim człowiekiem był Robert. Wyjątkowe również poprzez czas i okoliczności tych wspomnień… Jest to wspomnienie przyjaźni w trudnych czasach i trudnych okolicznościach stanu wojennego… Wspomnienie spod znaku sowieckiego munduru, nazwanego „polskim”, i prawdziwie polskich serc poza ten rewolucyjny uniform żwawo wyskakujących – bijących wolnością w ogrodzeniu niewoli… Bijących naprzeciw zdradzie i zakłamaniu w prosty i piękny sposób – można powiedzieć, w taki sposób – swój i na przeciw… W sposób bardzo przystający do wyrazu Świąt Bożego Narodzenia – odrzucenia, osamotnienia w ubożuchnej szopce, a jednocześnie trwania w przeczuciu nadejścia czegoś niezwykłego – czegoś, co zwycięża śmierć, niewolę i zdradę…
Jest tych wspomnień od Pana Piotra sporo – starczy na wsparcie, co najmniej dwóch wyjątkowych opowieści o Robercie – opowieści o takim Robercie Kulaku, którego wielu z Was nie zna… Dlatego te wspomnienia będą tak wyjątkowe… Robert opowiadał mi o swojej służbie wojskowej, która przypadła na niezmiernie ciężki – mroczny – czas stanu wojennego, czas, gdy dzień stawał się nocą – nocą bezgwiezdną i bezksiężycową (no chyba, że gwiazdami były te z pagonów „generała” Jaruzelskiego, a księżycem jego kamienna twarz sowieckiego zbrodniarza zakryta ciemnymi okularami)…
A oto i zdjęcie ze zbiorów Pana Piotra Paluszkiewicza - zdjęcie poligonowe - Robert klęczy pierwszy od lewej... Spogląda jakoś niespokojnie w prawo... Prawą dłoń opiera o niezwykle celny karabin maszynowy PK/PKS kaliber 7,62 x 54 mm R - sowieckiej konstrukcji Kałasznikowa... To dobra broń. Dwóch kolegów z plutonu też je dzierży - widać, że pobrali te ciężkie giwery do pamiątkowego zdjęcia - tak się robiło i robi w wojsku... Jest pamiątka... To zdjęcie nie wyszło - jest na nim w ciemna plama prześwietlenia... To jakby symbol tamtej nocy ciemnej stanu wojennego... Nie ma też uśmiechów na twarzach pozujących... I tak zupełnie nawiasem - jest zima, a śniegu jakoś mało - jest rok 1982 - to tak na "potwierdzenie" bajeczki o ociepleniu klimatu...
Robert opowiadał o tym trudnym dla Niego czasie, ale wspomnienia Pana Piotra – napisane w piękny i prosty sposób – tak od szczerego serca – wnoszą bardzo wiele do mojej świadomości i pełni obrazu Roberta… Obrazu, który nabiera kolorów coraz to większych – nawet pośród cichej, ciemnej nocy… A może zwłaszcza pośród cichej, ciemnej nocy…
Ktoś umiera i rodzi się ktoś… Każdy z nas ma szansę na świętość, wyjątkowość, marność, podłość… Każdy ma szansę na zbawienie duszy od czasu, gdy przyszedł na świat Syn Boży… A właściwie była to nadzieja na Zbawienie, bo najpierw musiał dojrzeć jako człowiek i umrzeć na Krzyżu, ale to już opowieść na kolejne święta i kolejną opowieść o Robercie…
Najpierw poczekajmy w Adwencie na Boże Narodzenie, a potem… zawsze… Czekajmy na Zbawienie…
Grafika z wieku XIX przedstawiająca Boże Narodzenie - autorstwa Francuza - Gustawa Dore' i Belga - Stefana Pannemakera (Polona)... Pamiętajmy, że nasz Bóg nie jest cesarzem w czerwonym płaszczu i złotej koronie na głowie - nasz Bóg przyjdzie do nas w te Święta takim, jakim narodził się w ubogiej szopce... I od nas zależy, jak Go przyjmiemy...
Jestem pewien, że Robert już zasiada na ławeczce za Bramą Świętego Piotra… tam pali fajeczkę i na nas czeka… Może nawet gra w karty;) Pewnie dużo gada;) Ciężko Go jest przegadać;)…
A teraz Moi Drodzy, posłuchajmy, co Pan Piotr ma do powiedzenia na temat Roberta, na temat tamtych ciemnych czasów, a jednak rozjaśnionych uśmiechem i błyskiem w oku „chudzielca z wąsem”:
„Chciałem w najbliższym czasie wybrać się z Robertem na jakąś łazęgę i zobaczyć się po 31 latach od naszego ostatniego spotkania, no i nie zdążyłem, bardzo mi przykro. Ale chciałbym napisać parę słów o moich wspomnieniach związanych ze św. pamięci Robertem Kulakiem moim przyjacielem z wojska. Jesteśmy z tego samego rocznika i los nas rzucił wiosną 1982 r. do tej samej jednostki wojskowej 2849 w Krośnie Odrzańskim.
Nie wiem czy Robert wspominał ten okres i swoje wyczyny, więc chciałbym napisać jak się poznaliśmy i co mu zawdzięczam.
Pierwszego dnia w sporych koszarach (pułk zmechanizowanej »piechoty« to prawie 2000 ludzi), najpierw komisja lekarska, strzyżenie na »zero« – (dla wielu płacz po stracie długich włosów –takie były modne) łaźnia, sorty mundurowe, i biegiem na kompanie – samych obcych ludzi.
Sala na 20 – 30 osób, łóżka piętrowe. Dla wielu było to trudne, ja na szczęście byłem wcześniej dobrze zaprawiony po paru latach w internacie szkolnym – normalka.
A oto i niepełny pluton w pełnej krasie (fot. ze zbiorów Piotra Paluszkiewicza)... Zdjęcie wykonane na polanie nieco ogaconej śniegiem... Robert - wśród siedzących na śniegu i zmrożonej ziemi - drugi od prawej... Głowę ma nieco opuszczoną - jakby patrzył w ziemię... Zamyślony, zmęczony? Pewnie jedno i drugie... Może myśli w tym momencie: co ja tu robię? To nie Pierwsza Kadrowa... Jest zimno - na szczęście "Ludowa Ojczyzna" wyposażyła wojsko w walonki;)
(…)
Po okresie »unitarki« [intensywnego szkolenia wojskowego do czasu przysięgi, trwającego ok. miesiąca] mieliśmy poligon, a przed świętami część naszej kompani ganiała po Warszawie, tzn. utrzymywała ład i porządek społeczny, łażąc z »nabitą« bronią po ulicach.
Akurat trafiło na Roberta, który z jednym plutonem był oddelegowany – chyba na 3 mies. – do Warszawy. Ja robiłem to samo, ale w Krośnie Odrzańskim, najpierw uzbrojeni po zęby strzegliśmy przez kilka dni (nocy) pomnika bohaterów Wyzwoleńczej Armii Czerwonej – w lesie kilka kilometrów za miastem (chyba się bali partyzantów), a potem warowaliśmy (również całą noc) pod cywilnymi blokami w których mieszkali oficerowie (w Krośnie miał siedzibę sztab Śląskiego Okręgu Wojskowego – lub jego część – i tu chyba jeszcze bardziej się bali).
I tak nam minął na służbach wartowniczych cały okres okołoświąteczny. Później, jak kompania była w komplecie, normalne szkolenie co jakiś czas, a najczęściej obijanie się, czasami przepustki, itd.
Robert grzeje z "kałacha" przy leśnej, zimowej drodze (fot. ze zbiorów Piotra Paluszkiewicza)... Grzeje ostro, miejmy nadzieję, że nie ostrą amunicją;) Grzeje bez hełmu na głowie - do diaska - kto tam dowodzi?;)
Z okresu pobytu Roberta w Warszawie pamiętam dość duże zainteresowanie jago osobą naszego pułkowego oficera kontrwywiadu. Próbował zwerbować kilku naszych chłopaków na donosicieli, najczęściej pytając właśnie o Roberta. Nie wiem czy to mu się udało, ale Robert po powrocie chyba niewiele z tego sobie robił. Najczęściej w największym spokoju coś czytał albo grywał w brydża. Większość służby polegała na omijaniu oficerów (ze wzajemnością!), czyli na nieszukaniu kłopotów i spokojnym czekaniu na koniec służby. Mieliśmy szczęście, bo ją skrócono o 6 miesięcy. W wyniku wprowadzenia stanu wojennego panował bałagan w WKU [Wojskowej Komendzie Uzupełnień], przychodziły nowe pobory i przed bramą naszej jednostki były zawracane do domu, nawet butów dla nich nie było. Jedynym wyjściem było wyrównać roczniki, skracając nam służbę – »nawet się ucieszyliśmy«.
To był chyba jedyny przypadek, gdzie musiano »wyrzucić « żołnierzy z wojska!
A to już szczęśliwy Pan Rezerwista - Robert Kulak (fot. ze zbiorów Piotra Paluszkiewicza)... Cyfra zmalała - dni do cywila znaczy mało... Ale w cywilu wcale nie będzie łatwiej, zainteresowanie osobą Roberta ze strony sowieckich służb nie zmalało, jednak to już temat na odrębną opowieść...
Na razie tyle.
Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia.
Piotr Paluszkiewicz”.
Możemy sobie tylko wyobrazić, co czuł Robert ze swoim umysłem wolnościowca, patrioty i dobrym sercem, patrolując ulice stolicy w stanie wojennym z "kałachem" z podpiętym magazynkiem, nabitym w 30 „pestek” o kalibrze 7,62 mm z resztą…
Czuł się wtedy pewnie jak król Herod, ale taki z „kolędziorki” – jasełek znaczy, który nie zamierza strzelać do niewinności pod żadną postacią, a sam czuje się pod lufą ciemnej strony mocy…
Żar bił z koksowników… Jak ogień piekielny…
Ale w tę Noc wyjątkową, która właśnie nadchodzi, ogień piekielny zostanie pokonany ręką Dzieciątka…
I ja życzę Wam, Moi Drodzy, Kochani, Zdrowych, Spokojnych, Radosnych Świąt Bożego Narodzenia i Wszelkiej Pomyślności w Nowym Roku 2020!
Robert na pewno – ze swoim tak szczerym uśmiechem i błyskiem w oku – przyłącza się do tych życzeń:)
Ci, którzy go znali, wiedzą, że szczerze będzie nas wspierał z Góry…
Do Siego Roku!
I jeszcze jedna fotka - jako bonus swoisty - żołnierze I Brygady Legionów podczas wigilii w przerwie walk pozycyjnych na Wołyniu - Karasin rok 1916 (Polona)... To bonus specjalnie dla Roberta, który był zafascynowany historią walk Pierwszej Kadrowej, 1. Pułku Piechoty Legionów i I Brygady... Na zdjęciu niektórzy z nich są zamyśleni lub śpiący, inni lekko uśmiechnięci, jeszcze inni prawie radośni... Jest solidna ziemianka, jest choinka, jest opłatek, jest prawie jak w domu... Prawie... Może jest jakieś porównanie tych żołnierzy sprzed stu lat do żołnierzy z plutonu i kompanii Roberta... Wszak i jedni i drudzy nie służyli w rzeczywistym wojsku polskim, choć mieli orła na czapkach, ale jedni i drudzy mieli tego orła bez korony... Służyli obcym mocarstwom, wierząc w powrót Polski Niepodległej... Na szczęście Roberta i jego kolegów nie wysłano na front do walki w obcej sprawie, ale był przecież stan wojenny... Wszystko mogło się zdarzyć... Oni poszli do tej armii z poboru, żołnierze Piłsudskiego z własnej woli, wierząc, że to właściwa droga ku Niepodległej... Wiele było błędów na tej drodze... Wiele razy mówiłem o tym Robertowi, dodając, że nie tylko ludzie I Brygady szli w bitewnym pochodzie ku Wielkiej Niepodległej Polsce, wspominając chociażby siłę Błękitnej Armii gen. Hallera, wysiłek żołnierzy gen. Dowbór - Muśnickiego czy geniusz gen. Rozwadowskiego... Robert, który doskonale znał historię I wojny światowej, wiedząc że mam rację, zawsze odpowiadał bardzo szybko: ale Kadrówka była pierwsza w Kielcach;) Na co ja - rozbrojony - odpowiadałem: Masz rację - tego Piłsudskiemu odmówić nie można;) No i takie były nasze rozmowy - zawsze gdzieś się zgadzaliśmy... Tak sobie myślę - spoglądając na powyższe zdjęcie - że tej ofiary krwawej w walkach na frontach I wojny światowej - na drodze do Niepodległości nie możemy odmawiać nikomu - ani Piłsudczykom, ani Dowborczykom, ani Hallerczykom, ani prostym żołnierzom - Polakom - wziętym w kamasze w trzech zaborczych armiach... Ileż to razy w historii przelewaliśmy krew w obcej sprawie... Pewnie ich frontowe wieczerze wigilijne różniły się poważnie, ale myślę, że były jednakoż takie same w sercach - wewnątrz polskiej duszy - duszy niepokornej, niezłomnej, na wskroś tradycyjnej jeszcze wówczas - pod tym szczególnie znakiem Gwiazdy Betlejemskiej... Któż lepiej tę polską duszę rozumie, niż narodzony w stajence Zbawiciel Świata...