Do zobaczenia Przyjacielu…
Taki tytuł, bo nie żegnaj… Jeszcze się spotkamy…
Jak powinienem zacząć? To nie takie proste… Można by jak zawsze - sztampowo, może tak wypada, może tak trzeba… Spróbujmy…
Dnia 22. VI 2019 r. odszedł z tego świata Robert Kulak – wybitny przewodnik świętokrzyski, geolog, popularyzator historii Polski, współorganizator Marszów „Kadrówki”, autor wielu arcyciekawych opracowań dotyczących głównie I wojny światowej, twórca szlaku Świętego Mikołaja… I można by tak długo wyliczać…
Pożegnaliśmy Roberta 27. VI 2019 r. mszą żałobną w najstarszym metryką kieleckim kościele p.w. Świętego Wojciecha – pierwszego patrona Polski… Pożegnanie było godne, można śmiało rzec dostojne…
Wszyscy żegnamy Roberta... Wszyscy żegnamy Przyjaciela... Bo On był Przyjacielem dla Wszystkich... Święty Wojciech czuwa już nad Jego duszą...
Kościół pełen ludzi ożywiały wymownie czerwone stroje przewodnickie, było też dużo żałobnej czerni… Były poczty sztandarowe… Poczet Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych „Jodła” na czele z Dionizym Krawczyńskim, który donośnym głosem rzuca pod sklepienie świątynne gromkie komendy wojskowe... Wszak Robert był jednym z organizatorów Marszów „Kadrówki”… Poczet świętokrzyskich górników skalnych… Wszak Robert był tym, który profesjonalnie zgłębiał od młodych lat tajemnice Ziemi… Wreszcie poczet PTTK - Oddziału Świętokrzyskiego w Kielcach… Wszak Robert był od młodych lat wziętym turystą – niezwykle aktywnym działaczem Towarzystwa, przodownikiem turystyki, wybitnym krajoznawcą z wszechstronną wiedzą, którą ustawicznie poszerzał (nigdy w tym dziele się nie zatrzymywał), był wreszcie od roku 2000 przewodnikiem świętokrzyskim – przewodnikiem obdarzonym przekazem wyjątkowym – trafiał ten przekaz do wszystkich – a to przecież cechuje przewodników wybitnych… Jest też delegacja Konfederacji Polski Niepodległej…
Pierwszy powojenny Marsz Szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej - 6. VIII wymarsz z krakowskich Oleandrów... Meta 12. VIII w Kielcach pod Pomnikiem Czwórki legionowej... (fot. ze zbiorów Przemysława Jerzego Witka)... Robert tam maszeruje - jest wtedy uczniem Technikum Geologicznego w Kielcach, ale już Członkiem Komitetu Organizacyjnego Marszu w Regionie Świętokrzyskim i Komitetu Organizacyjnego Ogólnopolskiego... On zawsze gdzieś maszerował i zawsze miał w marszu konkretny cel - nigdy inaczej... Teraz też maszeruje... Jestem tego pewien...
Będzie Ciebie brakowało, Przyjacielu… Bardzo brakowało… Tak po ludzku także…
Przy ołtarzu, na katafalku, niewielka urna z prochami… Tyle na Ziemi z Ciebie, Przyjacielu, pozostało…
Masa wieńców, pachnących obłędnie upojnie, pachnących ściętym właśnie życiem kwiatów…
Jest też wieniec od uczestników kursu przewodnickiego z lat 1999/2000, który wyłonił Roberta jako jednego z najlepszych polskich przewodników, jakich znam…
Oto męska - niepełna - załoga kursu przewodników świętokrzyskich 1999/2000 r. - trzeci z prawej Robert Kulak... drugi z lewej - piszący te słowa...
Z boku katafalku ustawiono piękne zdjęcie Roberta (nie przechodzi mi przez myśl słowo: zmarłego) – jest na nim uśmiechnięty, ubrany w przewodnicką kurtkę, a w tle widać zielone górskie wierchy… Wszystko jest zawarte w tej fotografii – wszystko, co ukochał, wszystko, czemu był wierny na swojej turystyczno – krajoznawczej drodze…Drodze, która właśnie dobiegła końca…
Robert!... Dokąd odchodzisz?... Jasna dolina przed Tobą... A ciemne lasy i śnieżne szczyty... pewnie, kiedy tylko znów zechcesz...
Podczas mszy żałobnej słuchamy pięknego kazania ks. dr Mirosława Cisowskiego – kapelana przewodników świętokrzyskich, który mówi m.in. o związkach Roberta z – także i moją ukochaną – Włoszczową lasami otoczoną… Wita Rodzinę Roberta z Włoszczowy (tam mieszka również moja rodzina)… Mówi o jego działaniach opozycyjnych – niepodległościowych w czasach stanu wojennego na terenie tego miasta… Mówi o Jego udziale w słynnym na całą Polskę strajku szkolnym przy ul. Wiśniowej w obronie Krzyża, o Jego udziale w upamiętnieniu żołnierzy Armii Krajowej, w tym ostatniego Komendanta Głównego AK – Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka” – na terenie włoszczowskiej fary… Mówi o Robercie, jako o Dobrym Człowieku i Dobrym Chrześcijaninie…
Włoszczowa - miasto na zachodnim krańcu świętokrzyskiego - ul. Kielecka - widoczne wieże włoszczowskiej fary - to tutaj rzuciły Roberta zmienne losy naszej trudnej historii w latach 80. XX w.
Potem słuchamy rzeczowego i barwnego wystąpienia jednego z najbardziej doświadczonych przewodników świętokrzyskich – członka Zarządu Oddziału Świętokrzyskiego PTTK – Kazimierza Micorka… Kazimierz mówi o Robercie znów – i słusznie – jako o jednym z najlepszych przewodników, wspomina odległe czasy, gdy Robert nie w nowoczesnym przewodnickim soft shellu, ale w legendarnym już „czerwonym kubraczku” przemykał z wycieczkowiczami oraz samojeden po ulicach Wilna, Lwowa, a także po słowackich i czeskich miastach, miasteczkach czy górskich szlakach… Bo Robert kochał Góry prawdziwie – miłością odwzajemnioną…
Na koniec – jak żalne vibrato – donośnie zabrzmi nam w uszach i sercach krótkie, żołnierskie wystąpienie Dionizego (Dyźka) Krawczyńskiego, który m.in. woła: „Robert!... 6. sierpnia ruszamy!... A Ty nie dzwonisz!… Nie pytasz!...”… Chodzi, rzecz jasna, o "Kadrówkę"… Przecież znali się jeszcze w czasach podziemnej działalności KPN w okresie PRL…
Wychodzą z kościoła poczty sztandarowe… Wszyscy wychodzimy… Miejscami słychać szlochanie… Jest taka tępa „cisza – żałobnica”… taka pustka jakaś, mimo tłumu ludzi…
Wychodzimy z kościoła na plac... Odprowadzamy Roberta... Nie urnę z prochami!... Roberta... To jego ostatnia na Ziemi podróż, ostatni ziemski szlak... Bardzo wielu ludzi dziś podąża za Tobą Przyjacielu, Przewodniku...
Tłum zmierza powoli ku placowi przed świątynią… Urna odjeżdża czarnym karawanem… Odjeżdża zabierając ze sobą nie tylko prochy, zabierając historię Wyjątkowego Człowieka… Człowieka, którego rodzice w roku 1960 przynieśli do tej właśnie świątyni na Chrzest Święty… I rodzice dziś przywieźli Go tutaj, by uczestniczyć w ostatnim etapie Jego ziemskiego żywota…
Odjeżdża karawan … Odjeżdża autokar i osobówki żałobników… Parking jest pełny… Ciężko wyjechać… Nie tylko z powodu tłoku…
Odjeżdżasz Przyjacielu ku Twojemu ostatniemu na Ziemi Schronisku... Ta urna taka mała, taka lekka...
Docieramy pod bramę dawnego Cmentarza Ewangelickiego – części najstarszej kieleckiej nekropolii – Cmentarza Starego… Tłum ludzi zwiera kręgi wokół grobu Robertowego… Będzie pochowany w dobrym miejscu – tuż obok bramy Cmentarza Partyzanckiego i blisko Symbolicznej Mogiły Przewodników Świętokrzyskich… Czyż mogło być lepsze miejsce dla Roberta?... Mogło być!... Mógł stać między nami – pośród żywych! Dalej pracować – rozwijać, rozbudowywać ideę krajoznawstwa polskiego…
Wciąż nie mogę się z tym pogodzić… Będzie mi Ciebie Przyjacielu strasznie brakowało… I wyraz strasznie wcale nie jest tutaj na wyrost…
Słyszymy słowa ostatniego pożegnania ziemskiego, które wypowiada kapłan… słyszymy przejmujące dźwięki trąbki, wreszcie rekonstruktorzy Dyźka Krawczyńskiego śpiewają: „Śpij kolego w ciemnym grobie…”.
Słońce świeci bardzo jasno i praży niemiłosiernie, ale w duszy jest zimno i ciemno… Tak czuję, stojąc w tłumie ludzi, którzy podchodzą ku ukwieconemu grobowi, by Roberta pożegnać – każdy po swojemu…
Tutaj - miejscu bardzo trafnym i symbolicznym - żegnamy Wyjątkowego Przewodnika i Wyjątkowego Człowieka...
W końcu podchodzę i ja… Czuć mocny zapach kwiatów… Z tyłu w czerni najbliższa rodzina… Za trzy dni są moje imieniny… Robert zawsze wysyłał mi życzenia… Esemesem już nie wyśle… Wyśle pewnie inaczej… Będę to czuł… Tak, jak czuję jego obecność w tym miejscu…
Wśród kwiatów ustawiono wyżej wspomniane zdjęcie Roberta… Dotykam je delikatnie w geście ziemskiego pożegnania … To nie koniec Przyjacielu… Jeszcze – gdzieś tam – na innych szlakach – znów przegadamy setki godzin… Miliony godzin…
To jeszcze nie koniec... Przyjacielu... Te kwiaty tak strasznie pachną... Do zobaczenia...
Z jakąś wewnętrzną pustką podchodzę pod bramę cmentarną… Tam czekają uczestnicy naszego – wspólnego z Robertem – kursu przewodnickiego… Wymieniamy wspomnienia o Robercie… Nigdy nie ośmieliłem się powiedzieć do niego Robek – tak się czasem mówi … Robciu tak, ale nie Robek… To był Robert…
Wśród części kursowiczów z lat 1999/2000 padają też ważne ustalenia – spotykamy się na Mszy Świętej ku Czci Roberta 25. października, a następnie – w pierwszą sobotę września – ruszamy na Rajd im. Roberta Kulaka… Nie ustaliliśmy jeszcze, gdzie rajd się rozpocznie, ale jedno nie podlega dyskusji – musi zakończyć się w miejscowości Piekło, gdzie był sielski azyl Roberta – Jego wyjątkowa posiadłość – „ranczo”… Pójdziemy za Nim do Piekła, ale ja jestem przekonany, że On już jest w Niebie – jest w Raju… Niewielu ludzi, jakich znam, w tak oczywisty sposób na to zasłużyło na ziemskich szlakach…
To znów uczestnicy kursu przewodników świętokrzyskich z lat 1999/2000 - tym razem w prawie pełnej odsłonie... Kamieniołom "Zygmuntówka" - to tu wykonano pierwszą kolumnę Zygmunta III Wazy, która w poł. XVII w. stanęła na Placu Zamkowym w Warszawie... Raj dla geologów, czyli dla Roberta także... Stoi w ostatnim rzędzie - drugi od prawej... obok - trzeci od prawej - piszący te słowa...
A teraz trochę inaczej…
Niedaleko grobu Roberta znajduje się pomnik, poświęcony żołnierzom różnych wyznań i narodowości, poległym w czasie I wojny światowej, który upamiętnia ponad 400 pochowanych tu żołnierzy armii austro – węgierskiej i niemieckiej…
Znów jakby znak… Przecież Robert był niekwestionowanym specjalistą od I wojny światowej wśród przewodników – nie tylko świętokrzyskich…
Jako nastoletnie manierystyczne chłopię, przechodzące ze szkoły podstawowej do średniej w roku 1989, poprzez mojego kolegę, stałem się posiadaczem – odbitych na ksero – jeszcze bardzo rustykalnych – dwóch opracowań… Pochłaniałem je z niezwykłym zapałem nastolatka, którego historia w tym czasie postawiła na rozdrożu dziejowym… Nastolatka, który nie miał pojęcia, co będzie dalej, ale chciał to przewidzieć, zapoznając się z tym, co było drzewiej…
Taki to był początek mojego marszu poprzez długie trzydziestolecie, druzgocące kości powstającej z sowieckiego zaboru i ponoć niepodległej Polski... I nie był to marsz "Kadrówki" żadnej - takiego zjawiska nie dostrzegłem... Powstawały jakieś "kadry" zaprzańców kolejnych... Ale nie nie były to kadry ani Piłsudskiego ani Dmowskiego... Ci przynajmniej mieli swoje wizje Niepodległej - mieli o co się spierać i o czym rozmawiać - tak, jak ja z Robertem...
Te opracowania to: „Legiony to straceńców los – Relacje i wspomnienia z pierwszych bojów Legionów Polskich 1914 – 1915, Wybór i redakcja: Jerzy Kowalczyk i Robert Kulak, Ilustracje: Jacek Pernal, Kielce 1989 r."; oraz: „Nowa Teka Świętokrzyska – Tom V, Z militarnych wydarzeń na Kielecczyźnie w czasie I wojny Światowej, Jerzy Osiecki, Stanisław Wyrzycki, Robert Kulak, Oddział Świętokrzyski PTTK, Kielce 1987”…
"Legiony to straceńców los"! - taki los - w pewnym sensie - był udziałem i Roberta i moim... W pewnym momencie trzeba było rzucić na stos wszystko... Tylko obaj uczyniliśmy to w momentach niezbyt sprzyjających - momentach zdrady i podległości - bez szansy na rzeczywistą Niepodległą...
Robert Kulak… Myślałem sobie wtedy, co za Kozak z Tego Roberta Kulaka, czytając np. rozdział „Z Legunem po Kielcach, czyli wycieczka szlakiem miejsc związanych z walką i pobytem Wojska Polskiego w 1914 r. w Kielcach”… To było moje pierwsze przetarcie na nowym historycznym szlaku polskim i świętokrzyskim… Za to szczególnie dziękuję Ci Przyjacielu…
Warto zajrzeć do tego opracowania - jest w nim jakiś duch dawno odeszły... I Ten całkiem niedawno odeszły - Duch Roberta... A słowa Jego i czyny żywe...
Roberta poznałem osobiście dopiero w końcu roku 1999 w czasie kursu przewodników świętokrzyskich, o którym już kilkakrotnie wspomniałem… Za późno Go poznałem… Ale widać wcześniej się nie dało… Uciekły nam lata gorących rozmów o historii Polski i o Jej współczesności… która szybko staje się historią… Ale było ich na szczęście tyle, że do końca własnego życia zachowam je w pamięci…
Tak było też od początku tego kursu przewodnickiego… Było wesoło, była zabawa, ale były też poważne rozmowy… Czasem i sprzeczki o to jak „zakładka gorseta ma być zeszyta” – ciasno czy bardziej luźno…
Oto znów zdjęcie z kursu przewodników świętokrzyskich 1999/2000... Siedzimy sobie na malutkim podwóreczku przy ul. Paderewskiego w Kielcach - taka mała knajpka - dziś azjatycki bar... Gadamy o wszystkim - jest wesoło i czasem poważnie - taki też był Robert... Siedzi drugi od lewej (nawet przygolił wąsa - co jest niespotykane...)... Trzeci od prawej lub czwarty od lewej - siedzi piszący te słowa... Wtedy więcej słuchałem Roberta... Potem mówiłem z nim na równi - i to było piękne...
Wycieczki kursowe z Robertem były niezapomnianą przygodą… Zawsze dodawał coś od siebie… Coś, czego słuchało się jak dźwięku dawnego dzwonu… Tak naprawdę, to Robert wyznaczał bardzo wiele ścieżek na tym właśnie kursie przewodnickim…
To był wyjątkowy kurs przewodnicki na przestrzeni wielu lat... Po pierwsze, wszyscy jego uczestnicy zdali trudny egzamin państwowy – zdarzyło się to chyba po raz pierwszy w historii takich egzaminów, a na pewno od wielu, wielu lat… Po drugie zakończył się tragicznie – jak żaden kurs przewodnicki – podczas imprezy zakończeniowej w ośrodku jazdy konnej w Dyminach jeden z uczestników kursu (nazwiska nie podaję z wiadomych względów) został zabity na ruchliwej przecież drodze przez pędzące w kierunku Morawicy auto… Osierocił żonę i dzieci…
Śmierć, śmierć kroczy zawsze o krok przed nami… A teraz Robert… Przedwcześnie odchodzisz Przyjacielu…
Poczekaj!...
Nie posłuchał…
I ponownie zdjęcie z kursu przewodników świętokrzyskich z lat 1999/2000 - Robert siedzi, pierwszy od prawej (od prawej - a jakże inaczej - od prawej) - piszący dziś - po dwudziestu latach - te słowa... Zdjęcie zostało wykonane na terenie zespołu klasztornego na Górze Karczówka, powstałego pośród górniczych sztolni... a sprawy geologii i tradycji górniczych były przecież jedną z ulubionych dziedzin Roberta... Siedzisz sobie, Przyjacielu... U bram kościelnych siedzisz... Teraz przekraczasz Bramy Niebieskie...
Na drogach pracy krajoznawczej i przewodnickiej wspieraliśmy się z Robertem ustawicznie… Wymienialiśmy ważne uwagi, doświadczenia, pomysły… Wspólnie zrealizowaliśmy z sukcesem wiele imprez turystycznych – czasem bardzo trudnych, wymagających szczególnej wiedzy i zdolności przewodnickich, wycieczek… Nigdy nie było plamy…
Już tej współpracy – tu na łez padole – nie będzie… Widać Pan Bóg też potrzebuje dobrego współpracownika…
Obaj wspieraliśmy się także w wydawniczej pracy krajoznawczej – Robert cenił moje opracowania i książki z serii „Z sercem w plecaku…”, propagował je… Ja – jak już wspomniałem – zostałem ukształtowany w dużej mierze poprzez opracowania, które Robert współtworzył… Takim wyjątkowym opracowaniem ostatnich lat Roberta była mapa – przewodnik „Szlak frontu wschodniego I wojny światowej” – część całości, dotycząca obecnego województwa świętokrzyskiego… Współpracowaliśmy też przy mojej ostatniej odsłonie książki „Z sercem w plecaku – Łysogóry i okolice”…
To właśnie opracowanie Roberta jest ponadczasowe - ukazuje chyba najlepiej ze wszystkich części z tej serii przewodników - map - zarys teatru Wielkiej Wojny na terenie dzisiejszego województwa świętokrzyskiego... Robert miał właśnie ten talent - talent ukazywania zdarzeń realnie i przestrzennie - dokładnie, ale i syntetycznie... Przyjacielu, pewnie Tam już widzisz Legunów Piłsudskiego, pewnie widzisz Błękitnych od Hallera... Cholera... pewnie widzisz Piłsudskiego, jak gra w karty z Generałem Rozwadowskim... Pewnie i Ty z nimi grasz i gadasz bez końca... Zajmij mi, proszę, miejsce przy tym stoliku wiecznej zgody...
I można by tak dalej i dalej… W nieskończoność…
Nasze prywatne rozmowy przez telefon, na szlaku czy przy pełnym dzbanie nie miały końca… Nieraz spieraliśmy się o różne sprawy – sprawy ważne… Robert wywodzący się z tradycji Piłsudczykowskiej… Ja początkowo też, potem raczej przechodzący na pozycje narodowe, jednak z podkreśleniem może nie zawsze konieczności insurekcyjnej, ale raczej jej nieuchronności, widzący także cienie Marszałka, wszelako nieodmawiający mu jego zasług niepodległościowych…
Nie wchodźmy może teraz w szczegóły i meandry naszych dyskusji…
Wszystkie kończyły się dobrze, bo szanowaliśmy się nawzajem, słuchaliśmy wzajem swoich argumentów, rozważaliśmy je mozolnie, rozkładając na czynniki pierwsze niemalże… Nigdy w tych rozmowach nie było zacietrzewienia, złości i agresji… Zawsze było jakieś porozumienie… Szczególnie gorące były rozmowy styczniowe…
Widzę Cię cały czas Przyjacielu, jak charakterystycznym żwawym krokiem, wśród opadających płatków śniegu, w kożuszku, odchodzisz od Sołtyków poprzez Rynek kielecki ku Świętej Tekli… Zawsze zatrzymywałem się i patrzyłem przez chwilę jak odchodzisz…
Jest gorące lato, a ja widzę Ciebie jak odchodzisz nocą w śnieżnym opadzie…
Jest dzień, a jakby noc nastała, Ty odchodzisz…
Za wcześnie odchodzisz…
Poczekaj!...
Jak zwykle nie posłuchał…
Widać Pan Bóg też potrzebuje dobrego – rzeczowego rozmówcy…
Na fotografii widzimy uroczystości, odbywające się pod Pomnikiem Kieleckiej Czwórki Legionowej w 90. Rocznicę Wkroczenia "Kadrówki" do Kielc (fot. ze zbiorów Przemysława Jerzego Witka)... Widzimy Delegację Organizatorów Pierwszego Powojennego Marszu Szlakiem Pierwszej Kompanii Kadrowej z roku 1981... Wśród znamienitych osobistości starszego pokolenia oraz bohaterów II wojny światowej i antysowieckiego powstania z lat 1943 - 1963 (jak płk. Józef Teliga i kpt. Antoni Heda "Szary") stoi spokojnie i z pokorą Robert Kulak - pierwszy od prawej w drugim rzędzie... W 1981 r. - jak już wiemy - uczeń Technikum Geologicznego w Kielcach, ale już Członek Komitetu Organizacyjnego Marszu w Regionie Świętokrzyskim i Komitetu Organizacyjnego Ogólnopolskiego... Marsze "Kadrówki" były dla Roberta czymś więcej niż rajd pieszy z Krakowa do Kielc... Były częścią Jego własnej historii - Jego jestestwa... Maszeruj Przyjacielu, "kto nie maszeruje, ten ginie"... A Ty nigdy nie zginiesz w pamięci wielu ludzi...
Zeszło mi trochę z tym tekstem, powinienem go zredagować wcześniej, ale jakoś nie mogłem wewnętrznie się z tym zmierzyć, okazało się to zbyt trudne… Pewnie dla tych, którzy odebrali śmierć Roberta, jako po prostu smutne, ale głośne wydarzenie, będzie za późno, bo pewnie szukali tekstów o Nim w dniu pogrzebu lub przed… Ale nie chodzi mi o to, by koniecznie czytali ten tekst ci właśnie ludzie… Ten tekst musiał powstać, gdy mogłem już go napisać… Ma tu być i tyle… Ale obiecuję, że wrócę do wspomnienia o Robercie bardziej szczegółowego… Jednak też będę musiał do tego dojrzeć… Ale to dobrze, bo może wtedy wielu o Nim zapomni, zatrze Go w pamięci… Ja nigdy tego nie uczynię… Będę zawsze i wszędzie o Nim przypominał…
To tyle na gorąco i nieco na chłodno – ze śmierci chłodem… To tyle, na ile dziś mnie stać… Sami oceńcie, jak to wyszło…
Nie ważne… Ważne teraz…
Przyjacielu… A szykuj tam w Zaświatach równy stół dębowy, dużo książek, pełny dzban… A jak się nam znudzi gadanie, pójdziemy na niebiańskie szlaki… Pan Bóg kocha wędrowców – wędrowców do świtu Zbawienia…
Czołem Przyjacielu!... Ja jeszcze jestem w mozolnej i ciernistej drodze żywota ziemskiego, Ty już odpoczywasz, czekasz… Przybędę – nie muszę obiecywać…
Czołem!...