wstążka świętokrzyska

Bomby nad Łysą Górą

Spróbujmy dziś udzielić odpowiedzi na pytanie: jakiego typu bomby lotnicze mogły spaść 6 IX 1939 r. na klasztor świętokrzyski. 

Przypomnijmy, że jest to sam początek – szósty dzień II wojny światowej i jednocześnie wojny obronnej 1939 roku… Nie jest to czas i miejsce, żeby opowiadać o tych strasznych dniach szerzej, ale na pewno wrócimy jeszcze do tego w kolejnych odcinkach. A teraz – tak jedynie dla zarysowania tła historycznego – przypomnę, że ta wrześniowa wojna obronna była dla ówczesnych władz i wojska polskiego prawdziwą katastrofą i kompromitacją… Przypomnijmy, że nigdy wcześniej Polska nie wystawiła tak licznej – ponad milionowej armii, która to armia – jak nigdy wcześniej – została kompletnie przez Wehrmacht obezwładniona i rozbita w ciągu paru tygodni tego pamiętnego września… Nie odnosząc na polach bitewnych ani jednego zwycięstwa, z wyjątkiem niewiele znaczących sukcesów w skali taktycznej… No, ale jest to temat na odrębną opowieść…

Wracajmy teraz na Święty Krzyż, przesuwając kalendarz na datę 6 IX 1939 roku… Jak już rzekłem, jest sam początek wojny, a Niemieckie zagony pancerne, zmechanizowane i zmotoryzowane są już m.in. pod Warszawą, zajęły Kielce i przekraczają Wisłę, pędząc – przebojowo i wręcz bezczelnie – w zawrotnym tempie w różnych kierunkach, nie przejmując się zupełnie zaopatrzeniem, bo nie muszą, i bezwzględnie wykorzystując słabość i bezradność naszych wojsk…

Właśnie w dniach 6 – 7 IX 1939 r. związki taktyczne niemieckiej 3. dywizji lekkiej przełamują nasze pozycje obronne pod Krajnem i Dąbrową – w pobliżu Kielc. Żołnierze zapasowego 154 p. p., pod dow. ppłk. Aleksandra Idzika, działającego w ramach kombinowanej operacyjnej grupy bojowej, ponosząc duże straty w ludziach i sprzęcie, cofają się w lasy Łysogór. Niemcy mają otwartą drogę na północ od Kielc – w kierunku na Skarżysko – Kamienną i Starachowice, gdzie znajdują się fabryki przemysłu zbrojeniowego.

Kiedyś na pewno wrócę do tych walk wrześniowych w rejonie Kielc, ale teraz zwróćmy uwagę na to, że – jak wiadomo – nieodzownym elementem blitzkriegu, czyli niemieckiej wojny błyskawicznej, która tak zdewastowała wówczas nasze wojsko, był bombowiec nurkujący JU 87 Stuka – zwany potocznie Sztukasem – samolot idealnie nadający się do tego celu, idealnie wpięty w system wojny błyskawicznej. Sztukasy miały zadanie wspierać z powietrza niemieckie szpice pancerne oraz penetrować linie i zaplecze przeciwnika. Było to prawdziwe narzędzie zniszczenia – oczywiście w przypadku dominacji Luftwaffe w powietrzu, a 6 września nad rejonem Łysogór tak właśnie było. Sztukasy były bowiem samolotami właśnie do tego jednego zadania – nie miały większych szans w starciu z myśliwcami wroga, nie mogły zabrać dużego ładunku bomb, ale potrafiły jak żaden inny niemiecki samolot nurkować pod kątem prawie 90 stopni – spadać z wysokości kilku tysięcy metrów z przeraźliwym wyciem syren i skutecznie bombardować cel oraz razić go ostrzałem z broni pokładowej. 

A tak na marginesie, lotnictwo bombowe jest niczym innym jak artylerią dalekiego zasięgu…

Gdy Niemcy 6 IX 1939 r. przełamali polskie pozycje pod Krajnem – w niewielkiej odległości od Świętego Krzyża, zapewne jakaś część Sztukasów ruszyła w rejon Starachowic – rejon okolicy bliższej i dalszej z zadaniem penetracji linii i zaplecza przeciwnika. Nie wynika to jasno z dokumentów z tamtego czasu, ale można przypuszczać, że kilka tych bombowców mogło dostać konkretne zadanie zbombardowania również klasztoru świętokrzyskiego, ponieważ – jak już wiemy – znajdowało się tam Więzienie Ciężkie, strzeżone przez uzbrojoną załogę. Byli tam też przetrzymywani więźniowie narodowości niemieckiej. Jeśli tak właśnie było, to nalot ten trafił w próżnię, bowiem już 4 września strażnicy i więźniowie byli w marszu na wschód, a owych szpiegów wcześniej rozstrzelano... Ale o tym opowiem następnym razem…

Niektóre źródła podają, że nalotu dokonał jeden niemiecki samolot, ale biorąc pod uwagę taktykę walki JU 87, należy przypuszczać, że 6 IX 1939 r. w przestrzeni powietrznej nad klasztorem łysogórskim zjawiło się kilka tych śmiercionośnych maszyn – co najmniej trzy. Być może od grupy Sztukasów oderwał się jeden z nich z zadaniem zrzucenia bomb na klasztor… 

Nie wiemy właściwie, ile samolotów zrzuciło bomby na zabudowania klasztorne, ile tak naprawdę tych bomb zrzucono i jakich konkretnie… Jednak możemy znacząco zbliżyć się do odpowiedzi na te pytania… 

I teraz uporządkujmy przekaz… We wspomnieniach Oblatów znajdujemy na ten temat taką wzmiankę: „6 września samolot niemiecki zrzucił na obiekty więzienne kilka lekkich bomb. Zniszczeniu uległy korytarze klasztorne wiodące do kościoła i mieszkania strażników. Płonący kościół ugasili sami oblaci”. Albo: „W pierwszych dniach wojny (6.09.1939 r.) niemiecki nalot ciężko rani zabytek świętokrzyski. Jedna bomba rujnuje krużganek przylegający do kościoła, druga - północne skrzydło, dawną aptekę. Wybuch bomby wzniecił też pożar, który księża zdołali ugasić”.

I teraz, przyjmując, że nalotu na klasztor dokonały Sztukasy, a tak najprawdopodobniej było, przyjrzyjmy się temu, co JU 87 miał pod skrzydłami – otóż pod kadłubem znajdowała się bomba główna – 250 lub 500 kg, zaś niewielkie bomby pomocnicze znajdowały się pod skrzydłami… Najczęściej były to bomby z opóźnionym zapalnikiem. Takie bomby doprowadziły do kapitulacji Warszawy w 1939 i 1944 roku. Działało to tak – taka bomba swoim ciężarem przebijała strop budynku, następnie kolejne kondygnacje, eksplodując w piwnicy, gdzie najczęściej chronili się cywile… 

Każdy, kto widział kiedykolwiek niszczącą siłę podobnych ładunków i skutki ich wybuchu, a oglądał niemiecką dokumentację fotograficzną budynków klasztornych, wykonaną po 1939 r., wie, że zniszczenia krużganków, skrzydła północnego i budynku dawnej apteki były poważne. Nie był to nalot dywanowy, ani nawała artyleryjska – to nie ta skala zniszczeń, ale były one zaiste konkretne. Wygląda na to, że niemieccy piloci mieli w miarę precyzyjne namiary celów – bomby uszkadzają wszakże m.in. pomieszczenia mieszkalne dla strażników… Nie dotarliśmy jeszcze do takich dokumentów, ale wiele na to wskazuje, że wiedzieli mniej więcej, co bombardować… Nie wiadomo, skąd we wspomnieniach Oblatów pada stwierdzenie: „kilka lekkich bomb”, bardziej konkretny i realny wydaje się drugi cytat, mówiący o zrujnowaniu punktowym budynków klasztornych. Podsumowując, wydaje się, że Sztukasy zrzuciły na zabudowania dwie główne bomby i może kilka bomb pomocniczych spod skrzydeł, ewentualnie – jeśli klasztor bombardował jeden samolot – to pewnie była to bomba główna i dwie pomocnicze… 

No to macie odpowiedź – może niezbyt precyzyjną – ale na taką dziś mnie stać;)