W niedzielny wieczór dnia 11. lutego – w przededniu 76. rocznicy powołania Armii Krajowej i tuż po 78. rocznicy pierwszych deportacji Polaków na Sybir (10 lutego 1940 r.), które były częścią sowieckiej akcji Depolonizacji Kresów Wschodnich – siedząc przy filiżance gorącej kawy, wspominam moją wyprawę, a raczej „wyprawkę” małą na skraj Puszczy Jodłowej – tuż za klasztorkiem w Świętej Katarzynie – odbytą kilka dni temu…
Puszcza Jodłowa porastająca stoki Łysicy... Ileż te skały, ta ziemia, te drzewa musiały widzieć, ileż radości ludzkiej czasu pokoju pamiętają, i pewnie więcej jeszcze cierpienia i bólu czasu wojny, gdy niejedna łza ludzka na tę ziemię twardą spadła...
Jakoś tak to się w ostatnich dniach złożyło, że silniej dziś myśli moje biegną ku temu skrawkowi Gór Świętokrzyskich – temu miejscu naznaczonemu cierpieniem – symbolowi krwawej tragedii Łysogór z czasów II wojny światowej…
Jak zapewne pamiętamy, dnia 14. lutego 1942 r. – rozkazem Naczelnego Wodza – generała broni Władysława Sikorskiego – dotychczasowe struktury wojskowe w okupowanej Polsce – Związek Walki Zbrojnej (powstały w listopadzie 1939 r. na bazie Służby Zwycięstwu Polski) – zostają przemianowane na Armię Krajową. Nawiasem mówiąc, dziś ogółowi społeczeństwa polskiego data 14. luty kojarzy się raczej z tzw. Walentynkami… Ale wróćmy jednak do sedna rozpoczętej opowieści, bo to kolejne wspomnienia niezwykle ważne w przededniu Setnej Rocznicy Odzyskania przez Polskę Niepodległości…
Symbole niemieckich zbrodni na Narodzie Polskim, dokonanych w czasie II wojny światowej... „Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie”...
Armia Krajowa była jedyną taką armią podziemną w dziejach świata – armią, która musiała stawić czoła w nierównej walce na śmierć i życie dwóm agresorom i okupantom Polski – III Rzeszy Niemieckiej i Sowieckiej Rosji – którzy założyli wspólnie dogłębną eksterminację narodu polskiego… Walka ta była prowadzona bez pardonu po każdej ze stron – bez żadnych porozumień i układów (co prawda, od 1944 r. podejmowano próby rokowań z Sowietami, które jednak kończyły się tragicznie dla Polskiego Podziemia Niepodległościowego, ale to już temat na kolejną opowieść…).
Jak już wspomniałem, piszę te słowa w aurze dość specyficznej – w obliczu ostrego sporu o pamięć – pamięć zniekształconą lub rzeczywistą… Sporu o tzw. „polskie obozy zagłady”, pomówień o rzekomą współpracę Polski z niemieckimi mordercami spod znaku „trupiej czaszki”... Padło w tej dyskusji wiele już argumentów po obu stronach, zatem nie zamierzam się powtarzać – potwierdzać słuszność jednych i wskazywać na niedorzeczność czy kłamliwość innych… Zadajmy sobie zatem tylko kilka pytań… Pytań związanych ze spacerem na skraj Puszczy Jodłowej w Świętej Katarzynie…
Żołnierze I bat. 4. p.p. Leg. AK, 2. Dywizji Piechoty AK Legionów, Korpusu Kieleckiego AK - 7 sierpień 1944 r. - czas Akcji "Burza" - po walce z kolumną samochodów niemieckich w Daleszycach - żołnierze oglądają zdobytą broń i niemiecki sort mundurowy (za kilka miesięcy wielu z tych chłopców będzie znów walczyć z bronią w ręku - przeciwko okupantowi sowieckiemu)... Czy to zdjęcie też przedstawia "polskich nazistów" współpracujących z Hitlerem?... (fot. ze zbiorów H. Pawelca - SRH "JODŁA")
Polska w 1939 r. – odrzucając wcześniejszą propozycję wspólnego marszu z Hitlerem na ZSRR, licząc na pomoc zachodnich sojuszników w szybkim pokonaniu III Rzeszy – podjęła jako pierwsza walkę z niemieckim najeźdźcą (który do pokonania TYLKO polskiej właśnie – silnej – armii, potrzebował pomocy Stalina…). Walkę z dwoma okupantami kontynuowała podziemna Armia Krajowa. Pytanie: gdyby Armia Krajowa podjęła współpracę z Niemcami, lub choćby gdyby tylko nie wydawała i nie wykonywała wyroków śmierci na konfidentach i szmalcownikach, gdyby nie istniała Żegota (zorganizowana pomoc Braciom Starszym w Wierze), to ilu Żydów zdołałoby przeżyć holokaust? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie…
Zmierzając ku Puszczy Jodłowej i mijając klasztor w Świętej Katarzynie, na terenie którego Niemcy – 62. pluton żandarmerii – w 1943 r. urządzili katownię dla mieszkańców okolicznych wsi, podejrzanych o współpracę z oddziałami partyzanckimi, a tutejsze siostry Bernardynki były zaangażowane w konspirację niepodległościową, myślę o tej strasznej, dojmującej nieznajomości historii Polski, nie tylko za granicą, ale także wśród wielu Polaków, co pokazały ostatnie dni…
Klasztor Bernardyński w Świętej Katarzynie... Te mury przez stulecia swego trwania też wiele widziały i słyszały i znają prawdę... Ale pewnie i dobrze, że nie słuchały ostatnich awantur na temat historii Polski i tych koszmarnych - wypluwanych często z nienawiścią - miazmatów...
Zaraz po przekroczeniu bramy Świętokrzyskiego Parku Narodowego, stykamy się z mrocznym, krwawym, a jednocześnie chwalebnym, obliczem Puszczy Jodłowej, która – ze względu na swoje górzyste ukształtowanie terenu i gęstą lesistość – od stuleci była naturalnym teatrem walk partyzanckich, ale także terenem dogodnym dla dokonywania wszelkich zbrodni – czy to popełnianych przez zwykłych zbójców, rzezimieszków, morderców, czy też zbójców i morderców spod znaku jakiegoś najezdniczego państwa. Na terenie Puszczy, pod miękkimi mchami i bujnymi paprociami, spoczywają polegli i zamordowani m.in. podczas średniowiecznych najazdów, potopu szwedzkiego, XVIII i XIX – wiecznych powstań narodowych, I i II wojny światowej, a także walk powstańczych z lat 1944 – 1956.
Kapliczka upamiętniająca żołnierzy Zgrupowań Oddziałów AK "Ponury", którzy po ciężkich walkach z kilkutysięczną niemiecką obławą na Wykusie we wrześniu 1943 r. (czyt. wpis na blogu pt. "Wykus - leśna stolica Polski..."), odskoczyli w rejon Łysicy, zadając Niemcom duże straty... Pewnie, w mniemaniu niektórych, kapliczka - wystawiona przez Stowarzyszenie Pamięci "Ponury - Nurt" - też upamiętnia "polskich nazistów"... (fot. ze zbiorów Szczepana Mroza)
Po prawej stronie drogi, wiodącej w głąb Puszczy Jodłowej – ku Łysicy, stoi skromny pomnik z czerwonego piaskowca triasowego, poświęcony ofiarom niemieckiej zbrodni ludobójstwa, z wykutym napisem o treści następującej: „WIECZNA CZEŚĆ I CHWAŁA/ RODAKOM Z NAJBLIŻSZYCH/ OKOLIC ZAMORDOWANYM/ W TYM MIEJSCU PRZEZ FA – / SZYSTÓW HITLEROWSKICH/ W ROKU 1943./ Św. Katarzyna 1972/ Społeczeństwo Kielecczyzny”.
Napis na pomniku, wskazujący na „Faszystów hitlerowskich”, jako na sprawców tej zbrodni, znów uwidocznia… No właśnie, co? Pomnik powstał w okresie tzw. Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, gdy istniała podobna „satelita” pod zaborem sowieckim – tzw. Niemiecka Republika Demokratyczna, zatem bardzo rzadko używano właściwego określenia sprawców zbrodni II wojny światowej – NIEMCY. To Niemcy wynieśli Hitlera do władzy w demokratycznych wyborach i popierali go przez lata jego rządów, będąc pod wrażeniem podbojów terytorialnych III Rzeszy. Słowo faszyści jest w ogóle nie na miejscu, bowiem o faszyzmie, jako takim, możemy mówić tylko w przypadku Włoch Mussoliniego. Podsumowując – określenia: faszyści, hitlerowcy czy wreszcie naziści (od NSDAP) – są jakimś rozmyciem rzeczywistości… Czy celowym? No bo, kto to na Boga są ci naziści czy hitlerowcy? Kosmici jacyś, ludzie z całego świata popierający Hitlera i narodowy socjalizm? Wydaje się, że III Rzesza i Wehrmacht i NSDAP i Gestapo były niemieckie? Czy może się mylę?... Podobna nieścisłość i rozmycie funkcjonuje do dziś, jeśli chodzi o słowo „komuniści” – odnośnie określenia panujących w Polsce w latach 1944 – 1990… Też ufoludki to były, ci komuniści? Czy może w Polsce rządził wtedy ZSRR i stały sowieckie wojska? Ale to też temat na odrębną opowieść… Niech znów każdy sam odpowie sobie na te pytania…
Pomnik na skraju Puszczy Jodłowej, poświęcony bestialsko pomordowanym przez Niemców w 1943 r. mieszkańcom okolicznych wsi... „Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie”...
Tu – na skraju Puszczy Jodłowej – wiosną i latem 1943 r. niemieccy kaci dokonywali bestialskich egzekucji, znęcając się przy tym nieludzko przed śmiercią nad swymi ofiarami. Odpowiedzialność za te zbrodnie, jak również inne dokonane w okolicy Łysogór i w innych częściach Kielecczyzny, ponoszą głównie dwaj oprawcy – szef siatki konfidentów kieleckiego Gestapo – Franz Wittek (nazywany przez miejscowych Hansem) oraz dowódca specjalnego plutonu żandarmerii – por. Albert Schuster. W swoim opracowaniu, powstałym na podstawie zeznań świadków, sędzia Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach – Andrzej Jankowski – podawał: „Czas od marca do lipca 1943 r. jest w powiecie kieleckim okresem najbardziej nasilonego i najbardziej nieludzkiego w formach terroru. Hitlerowcy podjęli w tym czasie próbę zdławienia polskiego ruchu oporu przez okrucieństwa wymierzone na ślepo przeciw ludności wsi. Zabijanie całych rodzin, kobiet, dzieci, palenie ludzi żywcem, palenie całych wsi – to w tym czasie wydarzenia niemal codzienne. (...) w Św. Katarzynie w maju i czerwcu [zamordowano] 40 osób. Oprócz tego ciągłe egzekucje w okolicznych wsiach...”.
Niemieccy kaci Gór Świętokrzyskich - zasłużeni członkowie NSDAP - Franz Wittek i Albert Hugo Schuster - nad dołem śmierci w roku 1943...
Już wiemy, skąd ci „Hitlerowcy”, więc przejdźmy do sedna sprawy… W okolicy Łysogór nie było wtedy właściwie jednej wsi, która nie ucierpiałaby na skutek terroru niemieckiego, włącznie z nieludzkim mordowaniem malutkich dzieci… Czy w taki sposób Niemcy traktowaliby swojego sojusznika, współpracownika? Niechaj znowu, każdy sam odpowie sobie na to pytanie…
W książce „Diabeł »Piątej Kolumny«” Marii Michalczyk, czytamy: „Ci, którzy w czasie wojny mieszkali w tamtych miejscowościach, opowiadając o tym, dodają: Jest to żniwo Hansa Wittka, którego dokonywał za pośrednictwem zgrai swych konfidentów. Wskazywał Niemcom poszczególne osoby albo miejscowości podejrzane o wzmożoną działalność konspiracyjną lub udzielanie pomocy partyzantom. Ale nie tylko w tamtych stronach mówią ludzie o zbrodniczej działalności Wittka. W okresie wojny mówiono o nim nawet na tych terenach, w których się nie zjawiał [...] Okolice Gór Świętokrzyskich nie odetchnęły po wyprowadzeniu się Wittka do Kielc”.
Pokazowa egzekucja przez powieszenie na Kielecczyźnie w 1942 - 1943 r. (zdjęcie niemieckie - ze zbiorów Szczepana Mroza)... Na fotografii widać - wyraźnie rozbawionych - żołnierzy SS... Do wieszania Polaków, podczas takich egzekucji publicznych, Niemcy - w sposób perfidny i nieludzki - zmuszali często Żydów... traktując to jako "widowisko kabaretowe" i mając przy tym niezły ubaw... Tak m.in. stało się 7 VII 1942 r. podczas - jednej z pierwszych na terenie Generalnej Guberni, a pierwszej na Kielecczyźnie od zakończenia akcji "Hubalowej" - pokazowej egzekucji przez powieszenie na rynku w Nowej Słupi. Sam diabeł nie powstydziłby się takiej koncepcji zbrodni... „Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie”...
Należy dodać, iż – superszpicel niemiecki do zadań specjalnych – Wittek pojawił się na Kielecczyźnie już przed wojną – przez jakiś czas pracował w starachowickich zakładach zbrojeniowych, tuż przed wybuchem II wojny światowej zamieszkał z żoną w pobliskich Mirocicach, udzielał się społecznie, szczególnie na polu spółdzielczości, a nawet rozpoczął antyniemiecką działalność propagandową, czym zyskiwał sobie wśród okolicznych mieszkańców popularność, szacunek, a nierzadko i przyjaźń, sprytnie rozpracowując szpiegowsko – strategiczne obiekty państwowe i środowiska patriotyczne, co dało później żniwo straszliwe... M. Michalczyk pisze dalej tak: „...na wiosnę 1943 r. do najczęstszych jego zajęć należały wyjazdy w teren z gestapo lub żandarmerią. Jeździł z Kielc dla dokonania aresztowań, niemal na każdą egzekucyjną akcję, która była dla niego widowiskiem teatralnym. Stojąc wśród grupy oficerów z szatańskim uśmiechem, patrzył jak giną mieszkańcy wiosek tej ziemi, która go przygarnęła i przez kilka lat polskim chlebem żywiła. Aresztowania całych rodzin, wybieranych według list przez żandarmerię, palenie domostw wraz z ludźmi w asyście Wittka było rezultatem nie zgadzania się mieszkańców na współpracę z okupantem, szantażowanych przez Wittka. Nie istniało dla niego uczucie wdzięczności ani pamięci dawnych przyjaźni. (...) Wystarczyło, żeby znalazł się jeden konfident we wsi, a nawet w gminie, aby jej mieszkańcom zrobić wiele krzywdy. Każdy bowiem ze sprzedawczyków, choć nie przechodził szkolenia na szpicla, był niebezpieczny, gdyż działał wśród najbliższych znajomych, a wszelkie ich ruchy i kontakty łatwo mógł zaobserwować”.
Franz Wittek - diabeł V kolumny - ta upiorna postać została świetnie odtworzona w Kielcach - podczas jednego z przedstawień plenerowych - przez członka Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych "JODŁA" (fot. ze zbiorów SRH "JODŁA")
Docieramy w tym momencie bliżej czarnej duszy Diabła V Kolumny – bliżej istoty „instytucji” szpicla, a zwłaszcza niemieckiego szpicla czasów II wojny światowej… Pytanie: czy wobec powyższych faktów, ktoś ma wątpliwości, że konfidenci współpracujący z Niemcami wydawali im zarówno Żydów jak i Polaków? Że wyroki śmierci na konfidentów, wydawane przez Armię Krajową, musiały być wykonywane? Przecież wydawanie Niemcom zarówno polskich partyzantów jak i Żydów, groziło likwidacją fizyczną całych polskich rodzin. Bo kto w okupowanej przez Niemców Polsce pomagał Żydom? Niemcy czy Polacy?
Polscy konfidenci działali głównie skrycie, bojąc się właśnie wyroku śmierci, wydanego przez Polskie Państwo Podziemne. Nie mogli też – choćby nawet i chcieli – zajmować jakiegokolwiek ważniejszego stanowiska (nie będąc volksdeutschami) w niemieckim wojsku, policji czy wywiadzie… Byli tylko potrzebnymi do pewnych celów szczurami. Wydawali swoich Niemcom – podobnie jak żydowscy konfidenci – za pieniądze, ze strachu – aby przeżyć, aby przeżyli ich bliscy, bo uwierzyli, że III Rzesza jest niepokonana… Tylko dla jasności i równowagi – trzeba przypomnieć, że Polacy i Żydzi w sowieckim „aparacie bezpieczeństwa” (czytaj terroru) zajmowali już bardzo wysokie stanowiska… I w pewien sposób można to zrozumieć… Dla wielu Żydów i części Polaków Stalin był wyzwolicielem od niemieckiej zagłady… Dla wielu Ukraińców z kolei, to Hitler był wyzwolicielem od terroru Stalina… Armia Krajowa i inne organizacje polskiego, zbrojnego podziemia niepodległościowego musiały walczyć z jednymi i drugimi okupantami… bez kolaboracyjnych porozumień… do ostatniego tchnienia… Po 1945 roku Żołnierze Ci musieli walczyć tylko o honor i legendę na przyszłość… Większość społeczeństwa polskiego – jak zwykle – pozostała obojętna, wielu poszło na usługi Sowietów… Tak dwa totalitaryzmy zatruły bratnie umysły – umysły narodów żyjących przez stulecia na jednej ziemi… Oby Bóg zechciał to wszystko naprawić… Bo też, gdyby Rzeczpospolita była państwem tak opresyjnym i antysemickim, jak twierdzą niektórzy, to czyż – przez stulecia aż do wybuchu II wojny światowej – zdecydowana większość Żydów europejskich mieszkałaby właśnie na ziemiach polskich?...
Żydzi z Płocka w bodzentyńskiej synagodze - 1940 r. (fot. GFA) - tak powoli rodzi się getto - jeden z wielu piekielnych przedsionków na Ziemi - strzeżone przez Niemców i żydowskich policjantów... zaledwie kilka kilometrów od Świętej Katarzyny...
Należy w tym miejscu przypomnieć, że po II wojnie światowej w Bodzentynie – „wśród rupieci wyrzuconych na śmietnik” – odnaleziono przypadkiem przejmujące pamiętniki żydowskiego dziecka z Krajna (wsi sąsiadującej od zachodu ze Świętą Katarzyną) – Dawidka Rubinowicza – osiedlonego wraz z rodziną w bodzentyńskim getcie. Jak twierdzą niektórzy, są to drugie na świecie znane pamiętniki, spisywane przez żydowskie dziecko podczas II wojny światowej, po pamiętnikach Anny Frank (dziewczynki ukrywającej się w okupowanej przez Niemców Holandii). Po publikacji – w pocz. lat 60. XX w. – zapiski Dawidka odbiły się szerokim echem w świecie. Pamiętnik ten, chłopiec spisywał w szkolnych zeszycikach w latach 1940 – 1942. Pamiętnik Dawida urywa się na wpisie dokonanym 1 VI 1942 r. – na niespełna cztery miesiące przed likwidacją bodzentyńskiego getta: „1 czerwca. Dzisiaj rano wyszło dwie Żydówki na wieś, były to matka i córka. (...) Gdy one zobaczyły Niemców to zaczęły uciekać, ale dogonili i złapali ich (...) poszli koło lasu i tam ich zastrzelili. Żydowska policja pojechała zaraz po nich, żeby pochować ich na cmentarzu. Gdy fura przyjechała to była jeszcze zakrwawiona. Kto...”... No właśnie kto? Kto był na polskiej ziemi zbrodniarzem - ponad wszystkie zbrodniarze świata?... Nie Niemcy czasem?... Niechaj każdy sam odpowie sobie na to pytanie... Dnia 19 IX 1942 r. nastoletni kronikarz został wraz z innymi mieszkańcami bodzentyńskiego getta wywieziony do Suchedniowa, a stamtąd do niemieckiego obozu zagłady w Treblince, gdzie zginął. Bodzentyńska „Dzielnica żydowska” została zlikwidowana. Dziś, co roku, odbywają się w Bodzentynie „Dni Dawida Rubinowicza”, na które przybywają goście z całej Polski i świata...
Bodzentyński kirkut... Miejsce bolesne, cierpieniem nasiąknięta ziemia... Oprócz Żydów z bodzentyńskiego getta, niemieccy zbrodniarze spod znaku "trupiej czaszki" na terenie tego cmentarza rozstrzeliwali także Polaków, i tu ich bezimiennie grzebali... Tu Polacy spoczęli wraz ze swymi Braćmi Starszymi w Wierze - w ziemi uświęconej przez Rabinów bodzentyńskich poprzez stulecia... Spoczęli zgodnie... Jedni o Drugich przed śmiercią nie wiedząc... „Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie”...
Wróćmy jednak do naszej opowieści o diable V kolumny…
Wittek w swej działalności był szatańsko sprytny i skuteczny niestety – werbował szpicli na różne sposoby – jednych jeszcze przed wojną wciągnął w swą „antyniemiecką” działalność, a potem groził im denuncjacją, innych przekonał, że opór przeciwko potędze III Rzeszy jest bezsensowny i grozi potężnymi represjami, a jeszcze innym obiecał zwolnienie z niemieckiego obozu lub więzienia bliskiej osoby. Przyjrzyjmy się nieco bliżej tej mrocznej personie... Superszpicel Gestapo – Franz Wittek, zwany też „Diabłem Piątej Kolumny”, mimo swych potwornych zbrodni, był osobą niezwykle interesującą.
Wittek był przystojnym, wysokim brunetem o ujmującej osobowości. Dzięki hiszpańskiej bródce, jaką nosił, kielczanie nadali mu przydomek „Szpicbródka”. Był Niemcem – obywatelem Chorwacji. Należał do niepodległościowej organizacji chorwackiej – „Ustaszy”, która walczyła o oderwanie ojczyzny od Jugosławii. Wraz z towarzyszami z „Ustaszy” wziął czynny udział w zamachu na króla Jugosławii Aleksandra, przeprowadzonym w Marsylii. Wittek zastrzelił wówczas francuskiego ministra Ludwika Barthu i udało mu się uciec. Po przeszkoleniu w Niemczech, jako agent wywiadu pracował w Indiach, Japonii, Argentynie i Związku Sowieckim. Następnie w rejonie Bielska szkolił dywersantów Piątej Kolumny. Był superagentem niemieckiego wywiadu, znał świetnie kilka języków, a to, że Berlin skierował go właśnie do Polski, świadczyło o tym, że Niemcy bardzo obawiali się polskiego wywiadu, a potem polskiego podziemia. Osadzony w więzieniu na Świętym Krzyżu, przystał na współpracę z polskim wywiadem, pełnił jednak rolę podwójnego agenta. Sąd specjalny Armii Krajowej wydał na niego wyrok śmierci, lecz okazało się, iż nie jest to sprawą prostą do wykonania.
Inscenizacja skutecznego zamachu na Wittka w Kielcach, dokonanego 15. VI 1944 r. przez grupę likwidacyjną AK - w znakomitym wykonaniu Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznych "JODŁA" (fot. ze zbiorów SRH "JODŁA")
„Szpicbródka” przeżył kilkanaście zamachów na swoje życie, a w wyniku jednego z nich okulał. Do ostatecznej rozprawy z „Diabłem” szykowano się starannie. W akcji wzięła udział grupa doborowych żołnierzy, gotowych na wszystko, a dowództwo nad nią objął „Cichociemny” ppor. Kazimierz Smolak ps. „Nurek”. Zamachu dokonano 15. VI 1944 r. w Kielcach na ul. Paderewskiego – „pod nosem” kieleckiego Gestapo. Stało się to w ostatniej chwili, gdyż Wittek miał już przygotowany paszport na wyjazd do Hiszpanii, skąd miał być przerzucony do Argentyny. Opuszczenie Polski zaplanował na 17. VI 1944 roku.
A teraz zajmijmy się głównym katem okolicznej ludności – krwawym żniwiarzem Wittkowego, podstępnego zasiewu: „Głównym wykonawcą zbrodniczych akcji w tym terenie był oddział specjalny złożony z funkcjonariuszy 62 wydzielonego zmotoryzowanego plutonu żandarmerii z miasta Chemnitz (...) Dowodził nim oberleutnat żandarmerii oraz SS – obersturmführer Albert Hugo Schuster. Oddział ten w latach 1942 – 1944 popełnił wiele zbrodni przeciwko ludzkości na ziemiach polskich i Związku Radzieckiego. Na Ziemi Kieleckiej dokonał on licznych pacyfikacji połączonych z morderstwami (...) Pacyfikacje te przeprowadzano według przemyślnie ustalonego planu: w otoczonej przez żandarmów wsi spędzano na jedno miejsce wszystkich mieszkańców i rozstrzeliwano na podstawie listy lub na miejscu wybierano ofiary” – pisze Eugeniusz Wawrzyniak.
Zdjęcie niemieckie po pacyfikacji wsi Barycz, wykonane w owym strasznym 1943 roku... (ze zbiorów Szczepana Mroza)... Na tej upiornej fotografii widzimy spalone ciała mieszkańców polskiej wsi... Ciała dzieci - spalonych żywcem - ułożone są na ziemi do zdjęcia w równym rządku... Bestialstwo po bestialstwie widzimy?... Lub też bestialstwo powiązane z upodobaniem (bądź też obowiązkiem) do "porządnej" niemieckiej dokumentacji policyjnej?... A może jedno i drugie widzimy?... „Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie”...
Wielu okolicznych mieszkańców – Polaków, którzy uniknęli śmierci bezpośrednio z rąk Wittka czy Schustera lub ich siepaczy, trafiło do obozów zagłady… I tu postawmy kolejne pytanie: czy ci Polacy byli wywożeni przez innych Polaków do „polskich obozów zagłady” i tam przez Polaków byli mordowani? Czy też byli wyłapywani przez Niemców i mordowani w niemieckich obozach śmierci przez Niemców?...
Zadowoleni z siebie, radośnie pozujący do zdjęcia, niemieccy żandarmi - zdjęcie zrobione podczas pacyfikacji polskiej wsi Michniów opodal Suchedniowa - w dniach 12. i 13. VII 1943 roku... Podobne miny mogli mieć pewnie germańscy barbarzyńcy pustoszący - pośród dymu pożarów i krzyku mordowanych ludzi - starożytny Rzym... (fot. ze zbiorów Szczepana Mroza) W czasie tych dwóch straszliwych dni niemieccy oprawcy - w "akcji karnej" - w odwecie za pomoc udzielaną Zgrupowaniom Oddziałów AK "Ponury" z pobliskiego Wykusu - z zimną krwią wymordowali zdecydowaną większość mieszkańców wsi i zrównali ją z ziemią... Zastrzelono lub spalono żywcem wówczas 203 osoby, wśród których było 50 kobiet i ponad 40 dzieci - najmłodszy wróg III Rzeszy miał 9 dni... Władze niemieckie zabroniły odbudowy wsi i uprawy pól - do podejmujących jakiekolwiek prace strzelano bez uprzedzenia... Dziś w Michniowie znajduje się Muzeum Martyrologii Wsi Polskiej...
Zbrodnicze dzieło Schustera zostało wysoko ocenione przez jego przełożonych, którzy pisali o tym wyjątkowym oprawcy m.in. w taki oto sposób: „...był czynny dniem i nocą w utarczkach z bandytami. (...) Jego wspaniały duch i szczególna odwaga miały decydujący wpływ na skuteczność każdej akcji”. Z dalszych „akcji” wyeliminowały Schustera oddziały AK – „Wicher” i „Burza”, w starciu z którymi jego specgrupa żandarmerii poniosła duże straty w ludziach, a on sam został ciężko ranny.
Tablica w murze klasztornym w Świętej Katarzynie, poświęcona wizycie złożonej Siostrom w maju 1944 r. przez Oddział AK "Wicher", który - odskakując Niemcom - dotarł tu aż spod Piotrkowa Trybunalskiego, spod Diablej Góry... Tam właśnie - w zasadzce pod Diablą Górą - 14. I 1944 r. - żołnierze "Wichra" rozprawili się grupą żandarmów Schustera, dziesiątkując ją i wyłączając tym samym z dalszych zbrodniczych działań... Schuster, ciężko ranny w pierś i bez jednego oka, musiał na sprawiedliwość jeszcze poczekać kilkadziesiąt lat, Wittek zginął z rąk oddziału AK "Nurka" pół miesiąca po wizycie "Wichrowców" w Świętej Katarzynie... Siostry tym bardziej serdecznie gościły żołnierzy spod Diablej Góry, którzy zostawili Niemcom w klasztorze przedwojenną polską widokówkę "z pozdrowieniami z Gór Świętokrzyskich"...
A co działo się dalej z tym bezlitosnym zbrodniarzem, dopowie E. Wawrzyniak: „Po wojnie, do 1970 roku, Schuster ukrywał się w małym podgórskim miasteczku na terenie NRD, w lutym 1973 roku stanął przed sądem Niemieckiej Republiki Demokratycznej, a w prasie polskiej został nazwany »Zbrodniarzem z Krzyżem Żelaznym«. Otrzymał go 26 czerwca 1944 roku za spacyfikowanie wiosek Kielecczyzny i wymordowanie blisko 400 Polaków. Dziewiątego lutego 1973 roku Sąd Okręgowy w Karl – Marx – Stadt [dziś znów Chemnitz] skazał zbrodniarza na karę śmierci. Wyrok Okręgowego Sądu został utrzymany w mocy”. Schustera rozstrzelano jeszcze w 1973 r. w Karl – Marx – Stadt. Na jego procesie zeznawali także mieszkańcy Kielecczyzny, którzy wydatnie przyczynili się do udowodnienia mu winy. Jeszcze inne źródła mówią o tym, że Schuster wrócił do NRD z Ameryki Płd. (m.in. przebywać miał w Urugwaju) i niespecjalnie się ukrywał – zamieszkał k. Chemnitz, meldując się pod swoim nazwiskiem i używając go (...czyżby wyrzuty sumienia?). Schuster należał do nielicznej grupy niemieckich zbrodniarzy, których po wojnie dosięgła karząca ręka sprawiedliwości.
Oberleutnat żandarmerii oraz SS – obersturmführer Albert Hugo Schuster - zdjęcie wykonane na potrzeby procesu w Karl – Marx – Stadt (Chemnitz)... (GFA)
I może – tak już na koniec naszych rozważań o tych strasznych czasach (może pytań było i tak za dużo…) – zadajmy sobie pytanie: czy Franz Wittek i Albert Hugo Schuster, to byli Polacy, czy to polskie nazwiska? …
Na lewo od pomnika, poświęconego pomordowanym tutaj mieszkańcom Łysogór, znajduje się drewniany mostek (pod którym rwie niewielki potoczek), prowadzący do dwóch zbiorowych mogił, kryjących ich szczątki...
To właśnie tutaj - okaleczeni nieludzko, dobici strzałem w głowę - znaleźli miejsce wiecznego spoczynku... "A jodły im szumią piosenkę"... „Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie”...
Mogił, znaczonych drewnianymi krzyżami i otoczonych takimi drewnianymi płotkami, ozdobionych prawie zawsze kwiatami oraz wstęgami i chorągiewkami w polskich narodowych barwach. Idąc ku nim – wkroczywszy na ów mostek – warto przywołać w pamięci strofy wiersza Michała Basy ps. „Mściciel” – żołnierza Zgrupowań Oddziałów AK „Ponury – Nurt” i oddziału inspektora „Jacka” – którego brat – Jan Basa, także żołnierz ZWZ – AK – został w tym miejscu rozstrzelany:
„Kołysały Cię do snu w kołysce
Jodły dumne na szczycie Łysicy,
Kołysała Cię woda, co pluszcze
Po kamieniach spadając w krynicy.
Teraz padłeś skrwawiony od kuli,
Twą pierś dumną dwie serie przeszyły,
Las Łysicy Cię do snu utuli,
Potok szemrze i płacze co siły”.
Część ofiar pacyfikacji Michniowa, sfotografowani z iście niemiecką - zbrodniczą precyzją... (fot. ze zbiorów Szczepana Mroza) Dwa lata później podobne zdjęcia polskich patriotów - zabitych w walce i zamordowanych podstępnie, bestialsko - wykona nowy/stary - sowiecki okupant... Duch jednak waleczny, niezłomny, zawsze uchodził z życiem znad świeżej ziemi dołów śmierci leśnej, bezimiennej...
Do krzyży obydwu mogił przytwierdzone są tabliczki ozdobione Kotwicą Polski Walczącej oraz napisami: „Bóg Honor Ojczyzna/ W hołdzie żołnierzom Z.W.Z. – AK./ pomordowanych 1 VI – 26 VI 1943/ przez hitlerowskich okupantów./ Mogiły te kryją około 80 uczestników walki o wolność i niepodległość”, a także: „W dniach 1 VI – 26 VI 1943 hitlerowscy okupanci/ w bestialski sposób wymordowali około 80 mieszkańców/ i żołnierzy ZWZ – AK w Świętej Katarzynie/ Wśród pomordowanych są:/ Chor. Józef Budzisz (ps. Bagnet) Halerczyk uczestnik/ I wojny światowej żołnierz ZWZ – AK członek Kedywu./ Jan Kot żołnierz ZWZ – AK. Władysław Łodej żołnierz ZWZ – AK/ Żyd Lipa mieszkaniec wsi Jeziorko./ Cześć ich pamięci”. Większość nazwisk ludzi zamordowanych tutaj, nie jest jednak znana, a inne źródła podają, iż w mogiłach znajdują się szczątki ok. 42 – 50 ofiar.
Cześć Ich pamięci... Niech Ich miękka ziemia otuli, a wiatr w koronach drzew zaśpiewa pożegnalną pieśń, niechaj ciągle ją śpiewa... My ją ciągle śpiewajmy...
Wyżej przytoczony napis, znajdujący się na mogile u bram Puszczy Jodłowej, stworzył epilog naszej smutnej opowieści o diabłach Gór Świętokrzyskich z czasu II wojny światowej… Jak widzimy, wspólna mogiła skryła kości pomordowanych tutaj żołnierzy Armii Krajowej i okolicznych mieszkańców – Polaków i Żydów…
„Ziemia bowiem nie skryje krwi ofiar, a krzyk ich nie ustanie” – Księga Hioba