wstążka świętokrzyska

Kampania 1241 - Prolog

Dziś przedstawiam kolejny fragment zapisu naszego filmu na kanale YouTube "Miotła czasu" - pt. "Jeźdźcy z Tartaru pod Chmielnikiem 1241", który jest jednocześnie zaproszeniem do oglądania tegoż filmu. Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: Jak rozpoczęła się krwawa kampania 1241 r.?

PK

I teraz przyjrzyjmy się, w jakiej sytuacji znajdowała się Polska w przededniu mongolskiego najazdu. Jak już dobitnie pokazaliśmy w odcinku o zbrodni w Gąsawie w 1227 r., nasz nieszczęśliwy kraj był wówczas w stanie rozbicia dzielnicowego… Ale w roku 1241 nie do końca tak już było, bowiem książę Henryk Pobożny – syn Henryka Brodatego i Św. Jadwigi Śląskiej – w oparciu o sojusz z papieżem – zjednoczył lwią część ziem polskich, praktycznie sprawując władzę nad Śląskiem, Ziemią Lubuską, Wielkopolską aż do Warty, a także Małopolską. Był po prostu mocny, ale nie jak August z Wettynów… No ale to czasy saskie… lecz wracajmy do dzisiejszego tematu.

PW

Pierwszym celem Mongołów miało paść księstwo sandomierskie… Panował w nim nastoletni książę Bolesław, zwany później Wstydliwym – syn nieodżałowanej pamięci Leszka Białego, którego poznaliście już dokładnie w odcinku o Gąsawie… Oczywiście młodociany Bolesław nie był w swych rządach samodzielny, pozostając pod kuratelą Henryka Pobożnego… 

PK

Dodajmy, że od roku 1239 młodziutki Bolesław był już prawie małżonkiem, bowiem w tym roku na jego dwór przybyła księżniczka węgierska Kunegunda, zwana w Polsce Kingą – córka króla węgierskiego – Beli IV. Jednakże była wówczas dzieckiem, młodszym jeszcze od Bolesława. Zatem zamiast w alkowie, spędzali czas w piaskownicy. A Henryk rządził. 

PW

Mongołowie przeto, nie w ciemię bici, rozumieli sojusz silniejszych Węgier ze słabszą, ale rosnącą powoli w siłę, Polską… Zatem ich głównym celem były Węgry, zaś uderzenie na ziemie polskie miało być uderzeniem pozorowanym, wiążącym, osłonowym i pomocniczym, mającym na celu nie dopuszczenie do połączenia sił przeciwników. 

PK

Polskę wg – odkrytej w 1965 r. - „Historii Tatarów” – autorstwa franciszkanina, zwanego De Bridia – zaatakowało w 1241 r. ok. 

10 000 mongolskich wojowników i ich sojuszników, czyli tzw. jeden tumen – w ich nomenklaturze wojskowej, to coś jak jedna dywizja jazdy czasu wojny… Oczywiście to taki żart współczesny. 

Dowodził nimi Ordu – starszy brat Batu… Ale na polu walki nie byli bynajmniej jak Beavies and Butt-head...

PW

A teraz, przenosząc się w czasie do przełomu roku 1240 i 1241, spróbujmy wyobrazić sobie, jak zaczęła się ta krwawa kampania, której ważną częścią byłą bitwa pod Chmielnikiem, a której kulminacją stała się słynna bitwa pod Legnicą 9 IV 1241 roku.

PK

W niewielkim zagajniku, oddalonym od rzecznego koryta Wisły ledwie o 300 kroków, wyglądając ostrożnie zza pnia potężnego dębu szypułkowego, z którego wierzchołka właśnie odleciała z wrzaskiem sójka, dwóch wojów uważnie lustruje okolicę bliższą i dalszą. Jeden z nich prowadzi obserwację przedpola, kucając na śniegu w okolicy przyziemia drzewa, zaś drugi wychyla głowę i nadstawia uszu, ukryty w koronie dębu… 

PW

Nagle zamarznięta ziemia wokół poczęła jakby drgać wyraźnie, Coraz wyraźniej… Aż dudnić poczęła…

Wojownik, kryjący się u podstawy dębu, krzyknął ku górze:

PK

Idą psie syny. Widzisz ich? 

Siedzący wyżej na drzewie, odkrzyknął:

PW

Jeszcze nie, są za wzgórzem. A po chwili, ściszonym głosem, dodał:

Czekaj, widzę kilku, wyjechali zza skarpy… Idą ku rzece… To zwiadowcy… Idą ku brodowi – tam woda płytka, a teraz lód gruby solidnie… Widać, że wiedzą kędy iść… Przeszli rzekę, rozjeżdżają się w różne strony… 

Czatujący na ziemi, odparł równie ściszonym głosem, kierując go ku górze drzewa:

PK

Teraz i jam ich dojrzał… Pierzchamy? Piekielni uchodźcy – nachodźcy… Może wpuśćmy ich wszystkich, a potem się sprawdzi, kim są… A i tak kasztelan będzie wawrzył wizy za łapówki… 

Ten z góry zasyczał wściekle ku dołu:

PW

Bojaźliwa duszo, przykrywaj się śniegiem i milcz jak zaklęty. Musimy wytrwać jeszcze… Nadjeżdżają...

PK

O matulu, ubiją, szeptał wojownik na dole, energicznie przysypując się śniegiem i przykrywając głowę gałęziami...

PW

Zobaczmy teraz, co mógł widzieć woj, siedzący na drzewie… Powoli zza wzgórza, zdążając ku skarpie rzecznej, wyłaniają się setki jeźdźców. Wlewają się, niczym czarna punktowo ruchoma magma ku rzece… Przechodzą ją po lodzie jeden po drugim, potem większymi grupkami, co powoduje wkrótce niesamowite spiętrzenie onej czarnej magmy – lawy odrażającej – po wschodniej stronie rzeki… Najpierw idą tysiące lekkiej jazdy Mongołów i innych stepowych ludów, za nimi ciężkozbrojne, okute w stal, hufce mongolskiej i inszej jazdy ciężkiej. Wśród nich są też Rusini...

PK

W tym momencie przez niewielki zagajnik, w którym ukryli się nasi dwaj wojowie – zwiadowcy, z łoskotem galopu przedziera się kilku jeźdźców z Tartaru… Zatrzymują się już na wolnej przestrzeni… Nasłuchują… A następnie rozjeżdżają się na boki i – okrążając ów zagajnik – galopują ku rzece, skąd czarna dzika fala rusza wzdłuż koryta Wisły na północ...

PW

Wróćmy teraz do naszego urokliwego zagajnika, stanowiącego niewielką część owego ponurego pejzażu… 

Słychać trzask złamanej suchej gałęzi i uderzenie o śnieżne podłoże. To jeden z wojowników opuścił – skacząc w dół – swój punkt obserwacyjny na dębie… Szarpnął gwałtownie za kołnierz ukrytego w śniegu kompana i szepnął:

Idą na Zawichost! Teraz! Teraz pierzchamy oczajduszo!

PK

Biegną ile tylko w nich sił poprzez momentami większe zaspy śnieżne i dopadają do kolejnego – przeciwległego zagajnika leśnego. Tu rżą z cicha, ukryte w zaroślach, przywiązane do drzew, wierzchowce… Dosiadają je i wypadają galopem na wolną przestrzeń, pędząc co koń wyskoczy na wprost – ku kolejnemu zagajnikowi leśnemu… Tym sposobem nie znajdują się na linii obserwacji zwiadowców wroga… Dopiero za owym kolejnym zagajnikiem wypadają na wolną przestrzeń, gwałtownie skręcają i pędzą – nie oglądając się już za siebie – ku południowi – w kierunku Sandomierza...

PW

Gdyby nasi jeźdźcy wytrwali jeszcze trochę na zwiadowczym posterunku w kolejnym zagajniku, to o zmroku ujrzeliby krwawą łunę płonącego Zawichostu… No ale wtedy o poranku zdradziłyby ich pozostawione na śniegu śniegu ślady marszruty… 

PK 

Tak było – łupem dzikich wojowników ze Wschodu – w pierwszym etapie owej strasznej kampanii wojennej – padają na przełomie 1240/1241 r. Lublin i Zawichost… A co było potem?

PW

Posłuchajcie... Już za kilka dni...