wstążka świętokrzyska

O Kaku - Kakusie opowieść...

Dziś przedstawiam kolejny fragment zapisu naszego ostatniego filmu na kanale YouTube "Miotła czasu" - pt. "Łobwiesie i scyzory, czyli zbóje świętokrzyscy", a idzie to tak:

Przejdźmy do Kaka – Kakusa. 

PW

Swoją siedzibę miał mieć na płd. stoku Łysicy – w miejscu, gdzie dziś malowniczo rozciągają się zabudowania wsi Kakonin. Ów Kak – jak pisze w swych „Godkach” J. Ozga – Michalski – „beł zbój strasecnie sielny i strasecnie mocarny, ze nikto przed nim ostoć sie ni móg”. Pewnej nocy napadł na karetę, w której jechała piękna siostrzenica biskupa krakowskiego. Zbój porwał pannicę „i w Łysice posed”. Wkrótce między młodymi zrodziło się silne, wzajemne, uczucie. Jednakże „wysłoł biskup ludzi sieła” i pewnego ranka zbrojna pogoń wytropiła w lasach Łysicy parę kochanków. W czasie zaciekłej walki dziewczyna zasłoniła nagle zbója własnym ciałem przed ostrzałem łuczników: „Przyśpileli jom strzałami do jego ciała, ze umarła na jego piersiach zwisajonca”

PK

Zrozpaczony i ranny zbój „cekoł śmierci. Hale wzieni go do Krakowa jesce”, a tam ustawili pod szubienicą, pod którą „Kak śpiewoł pono”: „Da moje siostrzycki,/ sprzedajta kunicki,/ wybowta braciśka/ od ty siubienicki”. Było jednak już za późno. 

Natomiast inni dodają, iż zbój, stojąc pod szubienicą ustawioną na krakowskim rynku, śpiewał jeszcze inną piosenkę, piosenkę – szyfr, zdradzającą miejsce ukrycia zrabowanych przezeń kosztowności: „Oj lipko, lipko na Kakoninie/ kto ciebie najdzie/ szczęście go nie minie”.

I tu macie odpowiedź na nasz kolejny pytajnik z filmumatki (a raczej mamuśki) – o czym śpiewał Kak pod szubienicą na krakowskim rynku. I posłuchajta dali...

PW

Posłyszał to szklarz z okolic Bielin (bez kitu), który znalazł się przypadkowo wśród ludzi przyglądających się egzekucji zbója, a który w lot pojął znaczenie słów owej piosnki. „Nie czekał już końca, tylko czym prędzej wracał pod Łysicę. Szukał długo, całymi nocami przetrząsał las okoliczny, aż znalazł ogromny skarb. Dźwigali z żoną do domu klejnoty, napełnili nimi całe koryto. Nie wiedzieli, co z tym zrobić, poszli do spowiedzi. Za radą księdza szklarz, Józwik Krzych, rozdał ogromne bogactwo biedakom i wybudował kościół na górze Popówce w Bielinach” – jak pisze Seweryna Szmaglewska w książce „Czarne stopy”, opowiadając wrażenia młodych harcerzy, przebywających, gdzieś w końcu lat 50. XX w., na obozie w Górach Świętokrzyskich.

PK

Jak już wiecie – ów skarb był ukryty w dziupli starej lipy, żeby na starość Kaka nie było lipy (wiecie przecie, że ZUS jest bankrutem i wtedy było podobnie). 

Ale jak powszechnie wiadomo, w każdej legendzie jest trochę prawdy, a kościół bieliński wzniesiono w latach 1637 – 1643 – częściowo – najprawdopodobniej rzeczywiście z funduszy „szklarza”, lecz nie w obecnym, powszechnym znaczeniu tego słowa, chodzi bowiem o szacowną osobę właściciela huty szkła Kakonin – Krzysztofa Jóźwika – owego legendarnego „Józwika Krzycha”, który majątek swój zawdzięczał raczej nie przypadkowo odkrytemu skarbowi, ale dochodowej wówczas produkcji szkła, a któremu – jako fundatorowi – poświęcono inskrypcję na tablicy znajdującej się wewnątrz świątyni.

A może wy w przyszłości ufundujecie coś dla skromnych producentów tego filmiku – chociażby rurkę z kremem nawet bez kawy. 

PW

A jakby wom zbywało w kieszyni, to i o kawę się nie obrazimy… 

No i na koniec przejdźmy jedźmy jeszcze do powieści Stanisława Rogali pt. „Kakus zbój świętokrzyski”, osadzonej w realiach XVII wieku. No i co my tutaj mamy, otóż dowiadujemy się z początkowych kart owej książki, że „Kakus leżał w krzakach” obok słynnego dębu „Bartek” – znacie go pewnie i powinniście go zobaczyć, bo to jeszcze żywotny staruszek, co każdego roku rodzi liście i żołędzie…

PK

No ale Damian, Kak… kak dalsze… job twoju mat – jak mawiają nasi wschodni bracia, Kak był jeszcze w owej powieści Rogali młody i pełen wigoru, no i może nie rodził żołędzi, ale… dopowiedzcie sobie sami...

PW

No ale nie odpływajmy za daleko od Kakonina… Czytamy tam dalej: „Zza grubegu modrzewiu wyszło dziwne monstrum” – i nie był to Jożin z bażin – mówcie mu Wielgus – opiekun lasu. Czyli mamy prawie pointę – Zielony Porządek.

PK

No ale rzeczywiście pointujmy – Kak po wyśpiewaniu swej pieśni pod szubienicą – wg owej powieści Stanisława Rogali – może zerwał się z haka i dał drapaka w Łysicę, przemieniając się w Kacpra Ozgę, czyli innego zbója – cytuję – „co w parę roków później straszył czynami”.

A jakimi, to sobie dopowiedzcie… Bo my już mamy dosyć...

PW

No dobra Paweł, odpocznijmy i wy odpocznijcie od nas, bo naopowiadaliśmy wam bajędów, czyli kończymy… Tak?

PK

Zdecydowanie… Dziękujemy wom, żeśta beli z nami w tem łodcinku Mietły czasu i dziękujemy wom za dotychczasowe wsparcie, no i prosiemy pieknie ło kciuki w górę, subkrybowanie, komentowanie i przekazywanie kamratom! 

PW

Mówili do was – Paweł Wojtyś, czyli Damian

PK

I Paweł Kobus, czyli Kosma, hej, cześć.