W 2. poł. XIX w. przybył do Siekierna i osiadł tu Aleksander Wasilewski – najmłodszy syn gen. Józefa Wasilewskiego, uczestnika kampanii napoleońskich – absolwent wydziału leśnego Instytutu Agronomicznego w Marymoncie, który w 1860 r. mianowany został starszym nadleśniczym leśnictwa bodzentyńskiego i piastował tę funkcję do 1884 roku. Dnia 29 IV 1864 r. w Siekiernie przyszedł na świat jego syn – Zygmunt Wasilewski – przyszły wybitny publicysta, krytyk literacki, etnograf, muzealnik i znany działacz Narodowej Demokracji. Z racji niewielkiej odległości, dzielącej Siekierno od Ciekot, Wasilewski już w dzieciństwie poznał – młodszego o kilka miesięcy – Stefana Żeromskiego. Jednak ani wówczas, ani w czasach gimnazjalnych (nigdy nie byli uczniami tej samej klasy, a w „Dziennikach” Żeromskiego nazwisko Wasilewskiego się nie pojawia) nie łączyła ich jakaś specjalna zażyłość, to dopiero lata późniejsze połączyły tych dwóch wybitnych Polaków, ale po kolei…
Wasilewski zostaje oddany do kieleckiego gimnazjum w 1875 roku. Po ukończeniu gimnazjum w 1884 r. rozpoczął studia uniwersyteckie na wydziale prawa w Warszawie, które kontynuował w Petersburgu, by ostatecznie ukończyć je w Kijowie w roku 1888. Zaliczenie Wasilewskiego w poczet współpracowników wydawnictwa „Wisła”, kierowanego przez Jana Karłowicza, było dlań niemałym zaszczytem, bowiem znalazł się on w zacnym gronie – wśród takich postaci, jak Eliza Orzeszkowa, Ludwik Krzywicki, Aleksander Brückner czy Wacław Nałkowski. Prawie jednocześnie Wasilewski wchodzi w skład redakcji „Głosu” – innego ważnego warszawskiego periodyku, którego w 1895 r. zostanie redaktorem naczelnym, a pismo to w międzyczasie zmieni swój profil z „postępowego” na narodowodemokratyczny. Jednak zanim to nastąpi, los zetknie ze sobą blisko dwóch „świętokrzyskich górali” – z Ciekot i Siekierna, bowiem Żeromski swoje pierwsze utwory literackie drukuje właśnie na łamach „Głosu”, a gdy Wasilewski w 1892 r. zostanie bibliotekarzem w Polskim Muzeum Narodowym w Rapperswilu w Szwajcarii, nie zapomni o dawnym gimnazjalnym koledze, który od 1894 r. obejmie w tymże muzeum posadę pomocnika bibliotekarza. Po powrocie do kraju Żeromski w 1897 r. rozpoczyna pracę w Bibliotece Ordynacji Zamoyskich w Warszawie i pisze swoje wielkie powieści, a Wasilewski pracuje dalej w warszawskim „Głosie” i współpracuje ściśle z czołowymi politykami Endecji – Romanem Dmowskim, Stanisławem Grabskim i Stanisławem Głąbińskim. W 1924 r. współdziała z Żeromskim w organizacji wielkiego zjazdu absolwentów kieleckiego gimnazjum. Po śmierci swego krajana świętokrzyskiego – pisze w 1927 r. tom wspomnień o Stefanie Żeromskim, z którym przyjaźnił się i spotykał przy różnych okazjach do ostatnich chwil jego życia (zachowały się listy, jakie w różnych okresach czasu obaj do siebie pisali). W 1930 r. zostaje Wasilewski senatorem II RP z list Stronnictwa Narodowego.
Większość lat okupacji niemieckiej przeżył Z. Wasilewski w Warszawie – pracując niestrudzenie piórem mimo postępującej ślepoty – jako człek stary i kaleki, skazany na łaskę i niełaskę obcych. Wówczas to spisuje wspomnienia, opowiadając w nich o swoim bogatym życiu – począwszy od wczesnego dzieciństwa, spędzonego w Siekiernie, a skończywszy na roku 1939. Jako gorący ideolog Endecji, był Zygmunt Wasilewski z przyczyn politycznych skazany po II wojnie światowej na zapomnienie. Jest zapomniany do dziś. Nikt nie pamięta jego dziennikarskich, naukowych i politycznych sukcesów. Jesienią 1944 r., po upadku Powstania Warszawskiego, trafił najpierw do Krakowa, a następnie do Wisły, gdzie osiadł. Zmarł w osamotnieniu 25 X 1948 r. w Zakopanem.
Inny były kielecki gimnazjalista – Aleksander Głowacki, znany też jako Bolesław Prus, w swoich „Kronikach” – felietonach, ukazujących się na przełomie XIX i XX w. na łamach prasy warszawskiej, opisał tragiczną historię, która rozegrała się w Siekiernie – zlinczowano tu człowieka podejrzanego o kradzież: „W pewnej wsi w Kieleckiem zginął gospodarzowi wół, a posądzenie padło na jakiegoś franta, który nie odznaczał się moralnymi kwalifikacjami. Sołtys tedy wraz z poszkodowanym zrobili rewizję, a znalazłszy skórę nieszczęsnego wołu związali złodzieja i przez wieś prowadzili do kozy. Tu dopiero zrobiła się »heca«. Kto żył, wybiegł z chałupy z kijem w garści. I jak wzięli wymierzać sobie satysfakcję osobistą, tak złodziej padł na ulicy, aby już nie powstać. W Kieleckiem woły są bardzo drogie”.