W Nowej Słupi pod lasem - po lewej stronie niebieskiego szlaku i drogi pątniczej - najstarszej znanej w Polsce Drogi Krzyżowej – na utworzonym z głazów podwyższeniu, pod gontowym zadaszeniem – ustawiono kamienną rzeźbę, zwaną Pielgrzymem lub Emerykiem, przedstawiającą klęczącą postać (najprawdopodobniej mężczyzny) z rękami złożonymi do modlitwy.
Posąg ten tajemniczy – wykuty ponoć w piaskowcu z Kunowa – wygląda ma dosyć toporny, i podniszczony jest mocno działaniem czynników atmosferycznych oraz ludzkich. Nikt nie może dziś stwierdzić z pewnością, kiedy i w jakim celu go tutaj ustawiono oraz kogo przedstawia, jednak kojarzenie rzeźby z postacią pielgrzyma ma swoje uzasadnienie, bowiem drzewiej ostatni etap drogi pątniczej do miejsc świętych odbywało się na klęczkach.
„Figura ta stoi pod lasem przy drodze wiodącej na Św. Krzyż. Wykuta z kamienia kwarcowego, przedstawia osobę klęczącą w postawie pokornej, duchem pobożności przejętej, ze złożonymi do modlitwy rękami, z wytężonym wzrokiem ku świętokrzyskiemu klasztorowi. Ubiór tej osoby składa się z sukni, jak koszula sięgająca do kostek i opończy bez rękawów, z kapturem okrywającym głowę i całe ciało, z wyjątkiem piersi i prawej ręki. Owa ręka owinięta opończą na chuście zawieszona. Ponieważ ani benedyktyni ani inni pisarze dawniejsi o tej figurze najmniejszej nie podali wiadomości przeto dzisiejsi zbierają o niej lub sami tworzą rozliczne legendy”. A najpopularniejsza z nich mówi o pewnym świątobliwym mężu – pątniku, który – odbywszy szereg pielgrzymek do sławnych w świecie świętych miejsc – przybył wreszcie do stóp Łysej Góry, by wejść na klęczkach na szczyt i pokłonić się relikwiom Drzewa Krzyża Jezusowego. Gdy rozpoczął mozolną wędrówkę ku benedyktyńskiemu klasztorowi, otoczony tłumem ciekawskiej gawiedzi, nagle – o niecodziennej porze – rozległo się z góry bicie dzwonów. Wówczas doświadczony pielgrzym zatrzymał się, z wyższością popatrzył na otaczających go ludzi, stojących z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami i jeszcze szerzej rozdziawionymi ustami, a następnie dumnie rzekł: „Widno braciszkowie dowiedzieli się, że święty człowiek ku bramom klasztornym zmierza i kazali we dzwony bić na moją cześć!”. Pycha jego jednak została ukarana – tylko wyrzekł te słowa… skamieniał – ku przerażeniu i jeszcze większemu zdziwieniu gapiów. I klęczy tak do dziś, zmieniony w kamień, i klęczeć ma ponoć po dzień sądu ostatecznego. Nie stoi on jednak podobno w miejscu, a porusza się ku szczytowi – przesuwając się co roku o jedno ziarnko piasku, a gdy dotrze wreszcie do bram klasztornych, nastąpi koniec świata, zaś winy będą mu odpuszczone (dając wiarę słowom tejże legendy, możemy sami – wchodząc na szczyt Łyśca – obliczyć, kiedy to nastąpi, przyjmując, że ziarnko piasku ma ok. 1mm średnicy, a ludzki krok ok. 0,5m dł.).
Inne legendarne wersje pochodzenia kamiennej figury podają, iż jest to posąg kobiety (zwany też „Babą”), która dla zmazania ciężkich grzechów postanowiła wejść na szczyt, lecz w tym miejscu opuściły ją siły i kazała wykuć swą postać w kamieniu; albo, iż jest to skamieniały świętokradca – Litwin lub Tatarzyn – ukarany za zrabowanie relikwii z klasztoru świętokrzyskiego; lub też, że jest to skamieniały zbój lub pustelnik. Niektórzy uważają, iż posąg przedstawia księcia węgierskiego Emeryka, który miał przekazać świętokrzyskim zakonnikom bezcenne relikwie Drzewa Krzyża Chrystusowego. Inni zaś twierdzą, że figurę wykuć kazał król Władysław Jagiełło, by upamiętnić swoje liczne pielgrzymki na Święty Krzyż lub – z wdzięczności za zwycięstwo nad Krzyżakami pod Grunwaldem, odniesione w 1410 roku. Jeszcze inni przypuszczają, iż jest to wotum dziękczynne, ufundowane przez cudownie uzdrowionego w kościele świętokrzyskim pielgrzyma. Niektórzy badacze uważają, że posąg postawiony tu został jeszcze przed najazdem Mongołów zimą 1259/1260 r., kiedy to zakonników świętokrzyskich i okoliczną ludność wymordowano lub uprowadzono w niewolę – tak więc, ani nowi osadnicy, ani nowo przybyli na splądrowany Łysiec mnisi, nie mogli znać pochodzenia rzeźby i stan tej niewiedzy trwa po dziś dzień.
Posąg nazywano też w XIX w. „Babą”, „a takie baby czyli niekształtne bałwany wyobrażające kobiety często na mogiłach w stepach guberni chersońskiej i na Donie spotkać się dają”. Współcześni historycy sztuki skłonni są sądzić, iż jest to XVII lub XVIII – wieczny, uszkodzony, barokowy posąg, przeniesiony tu ze Świętego Krzyża i mocno podniszczony obecnie na skutek długotrwałego przebywania na wolnym powietrzu.
Debiutujący w 1935 r. reportażem „Świętokrzyszczyzna”, zamieszczonym na łamach warszawskiego pisma „Kuźnia Młodych”, przyszły pisarz światowej sławy – Gustaw Herling – Grudziński, a wówczas – „Gustaw Herling ucz. kl. VI gim. St. Żeromskiego w Kielcach”, pisał m.in. tak: „Nowa Słupia – typowa wioska polska. Między Św. Krzyżem a Nową Słupią znajdują się liczne, malowniczo położone kapliczki i kamienna figura wyobrażająca św. Emeryka. Krąży o nim legenda, że posuwa się co rok o ziarnko maku. Gdy dojdzie do Św. Krzyża, nastąpi koniec świata. Tymczasem jeszcze daleko i droga bardzo uciążliwa”. Dość frywolnie puentujący wyżej przytoczony tekst kielecki gimnazjalista, pewnie nie zdawał sobie jeszcze wówczas sprawy, że właśnie ta zagadkowa figura „Pielgrzyma”, stojąca u stóp Łysej Góry, stanie się jednym z najważniejszych symboli w jego przyszłej literackiej twórczości. Według W. Boleckiego „Pielgrzym” świętokrzyski jest „uniwersalną symboliczną figurą ludzkiego losu, w którą wpisane zostały wszystkie postacie utworów Grudzińskiego”, który, wspominając „Kamiennego Pielgrzyma” z Łysogór w „Dzienniku pisanym nocą”, pod datą 3 XI 1972 r., stwierdził: „Będę go pamiętał dłużej niż pejzaż, z którym jest zrośnięty”.
W powieści dla młodzieży z 1960 r. pt. „Czarne Stopy”, autorstwa S. Szmaglewskiej, czytamy o tym, jak to „królewicz Emeryk płata figle”, i jak – dzięki dzielnemu zastępowi „Czarne Stopy” – „powstrzymano koniec świata”. Opowieść o tym wyczynie stała się gwoździem programu konkursowego ogniska, na którym oceniano dokonania poszczególnych zastępów: „ – Więc druhu (…) Podanie ludowe głosi, że kiedy Emeryk dosięgnie szczytu, pęknie skorupa ziemska, wywali się gorąca lawa, błysną pioruny, księżyc zleci na łeb, na szyję; nastąpi koniec świata. (…) – Więc kiedy zobaczyliśmy Emeryka na drodze z Nowej Słupi, jak zgarbiony, przygięty do ziemi zasuwa pod górę, postanowiliśmy złemu zaradzić. Najpierw próbowaliśmy przemówić Emerykowi do rozumu. (…) Tłumaczymy, prosimy, a ten nic. Uparł się i koniec. Ani drgnie. Więc my na niego siłą. Przekroczyliśmy sztachety, bierzemy go w ośmiu. Za łeb, za kark. To małego wzrostu facet, myśleliśmy, że będzie nam łatwo. Chcieliśmy zawrócić kamienną figurę świętego Emeryka. Skoro taki bezmyślny, niech następne sto lat wędruje w stronę Nowej Słupi. Nic z tego nie wyszło. Wrósł w ziemię po kolana, wcale nie można go ruszyć. Ale nasza główka pracuje! Po co nam koniec świata? On jest uparty, to my jego wzięliśmy sposobem. Owiązaliśmy go linką w połowie, potem oba końce linki naciągnęliśmy z całych sił i zakręciliśmy wokół pni drzew. Niech się spróbuje ruszyć! – Jakie zastosowaliście węzły? – rzeczowo spytał Andrzej. – Na Emeryku pętlę nie zaciągającą się, a na drzewach tkackie. – W porządku. – Szkoda gadać! Końca świata nie będzie – wykrzyknął Marek. Oklaski druhów zastąpiły ocenę”.
Być może i w rzeczywistości „Pielgrzym – Emeryk” stał się obiektem podobnych prób odwrócenia tego, co nieuchronne. Być może dlatego dziś stoi – a ściślej, klęczy – przymurowany do głazistego piedestału. Na pewno nie oszczędziła go ludzka ręka, czas i warunki atmosferyczne. Wichry przeszłości, związane z ludzkimi słabościami, przetaczały się przez ten teren nie raz, a kamienny „Pielgrzym” jak stał, tak stoi – trwając niewzruszenie na swym posterunku dążenia do wieczności i stanowiąc osobliwy drogowskaz, kierujący turystów i pątników na szczyt Łysej Góry – Świętego Krzyża, gdzie wznosi się pobenedyktyński klasztor, w którym zdeponowane są Drzazgi Krzyża Chrystusowego.