W XIX stulecie klasztor świętokrzyski wchodzi mocno poobijany – nie istnieje już Kongregacja Benedyktyńska Świętego Krzyża, skarbiec został rozgrabiony przez Austriaków, ale najgorsze dopiero nadchodzi… Zbliża się cios sztyletem w samo serce opactwa, cios śmiertelny – z jednoczesnym przekręceniem rękojeści owego sztyletu w sercu… Cios zadany nie rękoma najeźdźców, zaborców itp. … Jest to rewolucyjny cios administracyjnego sztyletu w ręku naszych – rodzimych – oświeceniowych, wolnomularskich władz ówczesnych…
Sprawę tej czarnej daty w historii Polski – sprawę owego dekretu kasacyjnego z roku 1819 – dokładniej opowiemy w specjalnym, osobnym tekście, z cyklu „Dzieje rewolucji”, ale teraz wypada – przynajmniej po trosze – zarysować jak to się w rzeczywistości odbyło – zajrzyjmy za kulisy tej nieczystej rozgrywki, opierając się m.in. na dokumentach z tamtych czasów…
Już nawet z przytoczonej wersji podręcznikowej przebłyskuje mrocznym cieniem perfidia i podstęp, jakich używają wobec papieża Piusa VII nasi „Oświeceni” – Kostka – Potocki, Staszic, et consortes (czyli inni towarzysze i wspólnicy)… Otóż nasi rodzimi przedstawiciele rewolucji światowej przedstawiają papieżowi – można by rzec – propozycję nie do odrzucenia… Tłumaczą, że panie bieda po wojnie, że budżet się nie spina, że trzeba to jakoś rozwiązać, pomóc też potrzebującym, trzeba „reformować” (trochę jak Luter – w ich rewolucyjnym pojęciu) itp. No i że kasy starczy tylko na to i na to, i na nic więcej… Że trzeba wybierać…
Przeto Stolica Apostolska – wyraźnie już wówczas politycznie osłabła – zgadza się, ale na kasatę jedynie kilku klasztorów, papież wyraża zgodę na kasatę dóbr, a nie konwentów. Nie ma zgody papieża na kasowanie wszystkich kolegiat i klasztorów jak leci. Nie ma też jego zgody na likwidację wszystkich beneficjów duszpasterskich. Ponadto kasatę ma nadzorować przedstawiciel Stolicy Apostolskiej i delegat prymasa.
Warunki Piusa VII zostają złamane, umowy niedotrzymane, kasata odbywa się brutalnie i z rewolucyjnym zapałem – w pośpiechu… I teraz spójrzmy pokrótce, jak do tego doszło…
Jak już wiemy, papież egzekutorem swojej bulli mianuje prymasa Malczewskiego, który – orientując się w radykalnych zamiarach Potockiego i Staszica – postanawia powiadomić o tym papieża, jednak musi to uczynić pocztą dyplomatyczną – poprzez rząd… Jego raport jednak nigdy nie trafia do Watykanu – nigdy nie opuszcza biurka gen. Józefa Zajączka… Za to – niby tą samą pocztą dyplomatyczną – spływają do Prymasa niby „listy papieskie” – pospieszające go w dziele kasaty, pospiesza też ciągle Kostka – Potocki…
Niebawem też, Prymas – cieszący się całe życie dobrym zdrowiem – zapada nagle na ciężką chorobę… W tym czasie Potocki nakazuje przyspieszenie dzieła rewolucji, zlecając biskupowi Szymonowi Hołowczycowi – oddanemu oświeceniowej sprawie – opracowanie dekretu kasacyjnego. Dekret szlifuje jeszcze po swojemu Staszic, marzący o kasacie wszystkiego…
„Przejęty” chorobą prymasa Kostka – Potocki, śle do niego pełne „troski” listy, że potrzebuje tylko podpisu pod dekretem i że chętnie go wyręczy w tym trudnym dziele… W końcu w pokoju umierającego i nieświadomego już prymasa Malczewskiego pojawia się delegacja rządowa i uzyskuje jego podpis pod dekretem kasacyjnym… Jak nietrudno się domyślić podpis prymasa jest nieczytelny… Jednak jest trzech „oświeceniowych” świadków jego złożenia – to wystarczy… Wśród owych „świadków” są biskupi – Hołowczyc i Fijałkowski…
Kiedy Pius VII orientuje się we wszystkim, jest już za późno, a i tak nie zorientuje się też i później, co do rzeczywistej roli takich „biskupów”, jak wyżej wymienieni czy też biskup Prażmowski…
Dzieło kasacyjne rusza pełną parą, by „ruszyć z posad bryłę świata”… Zakonnicy są przesłuchiwani na wszelkie okoliczności, wyrzucani z odwiecznych siedzib w brutalny sposób, dobra są skrupulatnie ewidencjonowane, zdarzało się, że z powodu braku kilku łyżeczek wszczynano śledztwo policyjne, a jednocześnie porzucano na podłodze cenne rękopisy i starodruki… Dorobek setek lat cywilizacji łacińskiej na ziemiach polskich pada pod ciosami rewolucji. Bezcenne dzieła sztuki i zbiory biblioteczne pakowane są do skrzyń i beczek – o czym mówiliśmy już w filmie „Ora et labora”… Tak te słowa bardzo uwierały naszych jaśnie „oświeconych”…
Szczególnie zależało im na grabieży dóbr klasztorów reguły Św. Benedykta – Benedyktynów i Cystersów – świetnie zarządzanych – z rozwiniętym szkolnictwem, rolnictwem i przemysłem…
Wszystko to zostało zaorane i właściwie niczym nie zastąpione – po kasacie pada cały system szkolnictwa, w tym szkoły wydziałowe, przepadają stypendia dla zdolnych uczniów, przestaje też istnieć np. szkoła powszechna w Nowej Słupi u podnóża Świętego Krzyża – o czym już mówiliśmy w filmie Ora et labora… Kiedy zabrakło gospodarza na swoim, urzędnik państwowy nie był w stanie wejść w jego rolę, bo myślał o własnym gospodarstwie domowym… Pola rolne zmieniają się w ugory… A Staszic – największy nasz oświecony radykał i jakobin tamtych czasów (podobnie jak Kołłątaj przedtem) nie tylko utopił miliony złotych polskiego podatnika w swym niedorzecznym dziele budowy kombinatu przemysłowego na Kielecczyźnie (złoża rudy na wyczerpaniu, a przy tym centralistyczna gigantomania itp.), ale dodatkowo zmarnował i zniszczył przemysł poklasztorny na tym terenie… Ale o tym będzie jeszcze mowa w kolejnych odcinkach…
Podsumowując, warto tu przypomnieć, że we wczesnym polskim średniowieczu nikt oprócz zakonników reguły Św. Benedykta nie przytuliłby takiej działeczki jak np. szczyt Łysej Góry… Każdego dnia czekała tu na nich śmierć, o niej pamiętali, a gdy nadeszła… dzieło pracy i modlitwy kontynuowali kolejni… Tak poprzez stulecia… Wspierani, co prawda przez władców i możnych, ale w ich interesie – interesie rozwoju cywilizacji… Przerwał to rok 1819 i nie dokonali tego obcy najeźdźcy…
Car Aleksander się dziwił, książę Konstanty był nawet na to bardzo wkurzony – co wspominał m.in. J. U. Niemcewicz… Ale nie mieszali się zbytnio do polityki wewnętrznej rządu tzw. Królestwa Polskiego, co świadczy o dużej jednak autonomii tego tworu państwowego, ale o tym szerzej jeszcze opowiemy…
Stanisław Kostka – Potocki, jak sam pisał, chciał wykorzenić z Polski „zadawnione przesądy”, natomiast Stanisław Staszic – podobno ksiądz katolicki, który przez ostatnie lata życia nie nosił sutanny, uważał większość kleru za „niepotrzebną, a przy tym szkodliwą” – jak również osobiście zapisał ten nasz wielki patron wielu szkół, ulic itp.
Dla obu tych jegomości fałszowanie dokumentów nie było czymś niecodziennym. Staszic pomnażał swój majątek bardzo skutecznie, a w trakcie tegoż miał proces o fałszowanie dokumentów dłużnych… Dorobił się wielkiej fortuny osobistej, a był przecież uważany za uosobienie skromności… O tej „skromności” świadczy dziś choćby warszawski pałac Staszica… Umierając pozostawił po sobie krocie polskich złotych, z czego 800 000 przeznaczył na cele charytatywne…
Pozostaje pytanie, czy dorobił się takiej fortuny z pensji naukowca i ministra? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie… I postawmy jeszcze jedno pytanie: ile można przegrać w karty w ciągu jednej nocy?
Wiemy, że Kostka Potocki w ciągu jednej nocy przegrał milion złotych…
Super, to teraz patrząc na majątek Staszica i na jeden nocny szot Potockiego, zadajmy sobie znów pytanie: czy grali za swoje? Niech każdy sam znów odpowie sobie na to pytanie…
I kończąc już, wrócę jeszcze do tego, jak to katolicki Habsburg również kasował dobra zakonne w swej dziedzinie i taki był rzeczywiście trend rewolucyjny w tamtym czasie… Skorzystał finansowo, bo takie były okoliczności dzikiej przyrody… Ale ja dla odmiany dodam, że np. caryca Katarzyna II, po kasacie zakonu Jezuitów w 1773 r. ochroniła ich w swoim imperium, ceniąc ich system szkolnictwa – najlepszy wówczas na świecie, ceniono go nawet w Chinach. No i nawiązując jeszcze do naszych „jaśnie oświeconych wolnomularzy”, to ta właśnie Katarzyna II na zesłaniu w Kałudze pozwoliła biskupom – Sołtykowi i Załuskiemu na odprawianie łacińskiej mszy świętej… A kiedy uwięziono biskupa Sołtyka za ciemnych czasów Kołłątajowskich w pałacu kieleckim, to nasz ostatni przedrozbiorowy prymas – Michał Poniatowski – nie pozwolił mu na to do końca jego dni…
Oświeceniowi rewolucjonałowie tamtych czasów pisali historię na nowo – na zwaliskach dawnego świata. I udało im się ją napisać, pałeczkę tej ponurej sztafety przejęli kolejni „oświeceni”. Do dziś uczymy się takiej „historii” w szkołach, stawiając często mroczne postacie w narodowym panteonie….