W 1918 r. – po odzyskaniu przez Polskę niepodległości – rozpoczął się remont i adaptacja budynków dawnego carskiego więzienia na potrzeby Więzienia Ciężkiego na Świętym Krzyżu, będącego pod bezpośrednim nadzorem Departamentu Karnego Ministerstwa Sprawiedliwości II RP.
W jednym z zachowanych raportów, pisanych przez naczelnika więzienia świętokrzyskiego do ww. ministerstwa, czytamy m.in.: „… donoszę Ministerstwu, że budynki więzienne na Świętym Krzyżu objęte przez Ministerstwo w roku 1918, w czasie [pierwszej] wojny światowej, były nie zaludnione, z czego korzystając miejscowa ludność pokradła drzwi i okna, a nawet porozbierała pułapy i sufity górnego piętra głównego budynku więziennego. (…) Z biegiem czasu zaludnienie więzienia stale się zwiększało przez napływ elementu najbardziej niebezpiecznego i zdecydowanego na wszystko (…) Mówiąc o elemencie więziennym należy dodać, że w grupie więźniów recydywistów znajdują się tzw. hersztowie, starzy recydywiści, którzy usiłują ująć w swoje ręce władzę nad innymi więźniami, a dopiąwszy celu wyzyskują ich, zabierając im część wałówek oraz stosując w razie oporu terror; na tym podłożu zdarzają się również nadużycia seksualne, nie wyłączając zniewoleń siłą”. W więzieniu tym, obliczonym na 700 – 800 mężczyzn, przetrzymywano głównie kryminalistów (czego potwierdzenie stanowi też powyższy cytat), rzadziej tzw. więźniów politycznych. Cytowany wyżej raport podpisał „Naczelnik Więzienia M. Butwiłowicz, Nadkomisarz S. W.” – długoletni szef Więzienia Ciężkiego na Świętym Krzyżu.
Naczelnik Mieczysław Butwiłowicz dbał o jak najlepsze zabezpieczenie budynków więziennych przed ucieczkami osadzonych, ale też o ich bezpieczeństwo i resocjalizację.
Nad główną bramą więzienną – od strony wolnego świata – umieszczono napis: „Święty Krzyż/ Więzienie Ciężkie”, natomiast od wewnątrz widniały na niej słowa, żegnające więźniów opuszczających te mury: „Idź z Bogiem i więcej nie wracaj”. Za bramą znajdowało się pięć żelaznych furt, przejściowe podwórko i wreszcie główne wejście do więzienia, otoczonego wysokim murem z pięcioma wieżyczkami strażniczymi.
Tak zatem przedstawiało się tzw. „polskie Alcatraz”. Mimo systematycznego wdrażania różnych zabezpieczeń, więźniowie podejmowali próby ucieczki stąd. Na przykład, w styczniu 1920 r. dwunastu więźniów rozebrało w celi na piętrze piec, chcąc przedostać się do kościelnej części budynków, jednak otwór wyprowadził ich na korytarz i ucieczka zakończyła się fiaskiem. Wiosną tegoż roku dwóch skazańców, wynosząc poza bramę główną kosz z trocinami, uwolniło się spod opieki strażnika i rzuciło do ucieczki, jednak kajdany bardzo ją spowalniały i zostali schwytani.
Najpoważniejszy bunt miał tu miejsce w niedzielę – 20 IX 1925 r., kiedy to grupa więźniów rzuciła się na eskortę, rozbrajając strażników. Doszło do walki. Strzały padały z obu stron – z obu stron padali na zabici i ranni. Więźniowie dostali się do wartowni, zdobywając broń i amunicję. Bunt został stłumiony, choć skazani na dożywocie bili się ponoć do ostatniego naboju. Nazajutrz całą Polskę obiegły gazety, opatrzone takimi oto, jak ten, nagłówkami: „Opinią publiczną wstrząsnął bunt więźniów długoterminowych na Świętym Krzyżu”. Przy płd. narożniku budynku więziennego ustawiono potem obelisk, poświęcony pamięci poległych strażników, zaś buntowników osądzono.
W odrodzonej świeżo ojczyźnie, wyniszczonej ekonomicznie zaborami i wojną światową, ciężko było znaleźć środki na poprawę codziennego losu więźniów. Na Świętym Krzyżu, w zawilgoconych pomieszczeniach rozmaitej wielkości, przebywało po dwadzieścia osób – w mniejszych celach, a w większych – sześćdziesiąt i więcej. Wyżywienie nie było najlepsze i – delikatnie mówiąc – mało urozmaicone: „Jak zaczną w październiku dawać kapustę dwa razy dziennie, na obiad i kolację, to dają tak do maja. W maju dwa razy dziennie kasza i tak do października” – skarżył się jeden z więźniów. Osadzonym brakowało zatem odpowiednich witamin, zapadali na przeróżne choroby, m.in. gruźlicę, a śmiertelność była wysoka.
Z czasem stan techniczny budynków zaczął się poprawiać, a otoczenie wokół poczęło wyglądać schludnie. Niemały udział mieli w tym dziele sami więźniowie, dla których te prace gospodarskie były również formą resocjalizacji. Więźniowie, od 1924 r., mieli również możliwość kształcenia się w szkole, mieszczącej się na parterze – w celi nr 6. O zbawienie dusz osadzonych troszczył się ksiądz kapelan, odprawiający w niedziele i święta nabożeństwa w więziennej kaplicy, posiadającej pięknie rzeźbiony, drewniany ołtarz, wydłubany mozolnie scyzorykiem przez skazanego na długoletnie więzienie Andrzeja Zembalę. W klasztorze świętokrzyskim oglądamy dziś dwie niewielkie lipowe rzeźby św. Piotra i św. Pawła, będące jedynymi ocalałymi z pożaru fragmentami rzeczonego ołtarza. Zwraca uwagę kunszt ich wykonania oraz zachowanie odpowiednich proporcji.
Powróćmy jeszcze na chwilę do postaci najbardziej osławionych zbirów, odbywających najczęściej bezterminowe kary odsiadki w Więzieniu Ciężkim na Świętym Krzyżu, bowiem przebywały tu typy naprawdę spod ciemnej gwiazdy, jak np.: niejaki Borowiak, w którego aktach zapisano: „Baczność na każdym kroku. Specjalista ucieczek w czasie transportu”; groźni mordercy, jak – Weneryk Gwizdowski... Myślę, że to dobre imię dla takiego oprycha – nie dość, że sobie uciech cielesnych nie żałował, to jeszcze gwizdał na wszystko…
Przyjrzyjmy się może jeszcze kilku postaciom spod ciemnej gwiazdy tam osadzonym: Niewiadomski vel Niedopytalski (zabójca m.in. policjanta), Jamróz (raz zabił dla kilku orzechów laskowych i różańca); wreszcie – Raczkowski i Bidziński – krwawi hersztowie bandy, grasującej od grudnia 1920 r. do sierpnia 1924 r. i mordującej zawsze wszystkich świadków napadów (na swoim zbójeckim koncie mieli 32 trupy).