Tuż przed wojną więzienie świętokrzyskie witało – choć pewnie bez honorów, a raczej czysto proceduralnie – więźnia o nazwisku… Władysław Jagiełło. Ale już 1 i 2 IX 1939 r. dobiegają tu odgłosy zaciętych walk, a 3 września dociera do naczelnika Butwiłowicza pilna, poufna wiadomość z Warszawy, polecającą natychmiastową ewakuację więzienia. Kolumna – bombardowana i ostrzeliwana przez niemieckie samoloty – powędruje aż do Kowla…
Tym dramatycznym pochodem zajmiemy się w przyszłości, a teraz zajmijmy się chwilę inną mroczną historią z tamtych dni wrześniowych…
Otóż – dziś już z wielu różnych źródeł – wiemy, że w czasie ewakuacji strażnicy rozstrzelali grupę więźniów narodowości niemieckiej i polskiej – podejrzanych o współpracę z Niemcami…
Rodzi się pytanie, czy naczelnik Butwiłowicz, wraz z poufnym rozkazem pilnej ewakuacji więzienia, otrzymał również nie mniej poufne polecenie natychmiastowej likwidacji owych niemieckich więźniów oraz ludzi uznanych za szpiegów?
Na to pytanie nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć dziś precyzyjnie. Możemy się tylko domyślać, że taki rozkaz naczelnik otrzymał… Nie jesteśmy też dziś w stanie precyzyjnie określić, ilu więźniów rozstrzelano... W źródłach padają różne liczby – od ponad 80, poprzez około 40, do kilkunastu. Niektórzy włączają w te liczby również innych więźniów politycznych...
Może spójrzmy, jak zapamiętali te wydarzenia sami Oblaci:
„Podczas opuszczania budynków zostało rozstrzelanych kilkunastu szpiegów narodowości polskiej i niemieckiej przetrzymywanych w celach. Egzekucji dokonał jeden ze strażników więziennych o nazwisku Pokrywka. Rankiem 4 września zlecił on pogrzebanie ciał oblatom. O. Jan Wilhelm wybrał się więc do pobliskiej miejscowości Szklana Huta po furmanki do transportu zwłok. Potem wraz z innymi ładował na nie trupy, które pochowano w miejscu zwanym Bielnik. (…)
8 września przyjechali na Święty Krzyż Niemcy. Dopytywali się o szczegóły egzekucji, pragnęli poznać personalia zastrzelonych, wreszcie przeprowadzili ekshumację. O. Janowi Wilhelmowi zarzucili, iż pochował zmarłych bez trumien i bez nabożeństwa - ten tłumaczył, że zastygłe w różnych pozach zwłoki nie dałyby się ułożyć w trumnach, nabożeństwa zaś nie odprawił, ponieważ nie było wiadomo, czy zabici byli katolikami. (…)
Dokumenty szacują liczbę rozstrzelanych na 16-18 osób. O. Jan Cieślak wspomina, iż najważniejszym szpiegiem był niejaki Wicherek, którego zwłok pilnie poszukiwali Niemcy po zajęciu Św. Krzyża”.
Tak… o Wicherku wspomnieliśmy już… I jeżeli Niemcy znaleźli tu ciało tego bardzo ważnego dla nich agenta, to pewnie byli mocno wkurzeni, jak z pewnością w ogóle całym tym zdarzeniem. I wkurzeni też byli potraktowaniem zwłok rozstrzelanych, co już na początku okupacji nie wróżyło pokojowych relacji pomiędzy niemieckimi władzami a świętokrzyskimi zakonnikami… Czego gorzkie owoce dojrzały już wkrótce, bowiem kilku Oblatów – na czele z ich przełożonym – ojcem Janem Fincem – w następnych latach niemieckiej okupacji straci życie…
I tak na koniec tej makabrycznej historii i związanego z nią niemieckiego odwetu, to podobne sytuacje w czasie kampanii w Polsce w 1939 r. zdarzały się niejednokrotnie niestety… Propaganda III Rzeszy oczywiście zawyżała znacząco straty przedstawicieli mniejszości niemieckiej w Polsce, szacując je na prawie 60 tysięcy zabitych. Jednak obecnie wydaje się, że było to ponad 4 tysiące zabitych. To i tak liczba niemała… Jaka część tej liczby, to przypadkowe ofiary działań wojennych trudno dziś dokładnie ustalić.
Wiemy jednak ponad wszelką wątpliwość, że samosądy, planowe i spontaniczne egzekucje na Niemcach były częścią tamtej ponurej rzeczywistości – rzeczywistości gromkiego upadku sanacyjnego reżimu i brutalnej wojny totalnej ze strony niemieckich wojsk, policji i dywersantów tzw. V Kolumny.
Wszyscy na pewno pamiętają tzw. bydgoską „krwawą niedzielę” – rozbuchaną potężnie przez propagandę III Rzeszy – czyli zabicie na początku wojny ponad 200 mieszkańców miasta narodowości niemieckiej… Odwet wkraczających do Bydgoszczy Niemieckich oddziałów jest straszliwy – w egzekucjach giną setki Polaków, w następnych miesiącach tysiące…
Krwawa niedziela w Bydgoszczy miała miejsce w dniach 3 – 4 IX 1939 r., czyli dokładnie w tym samym czasie, co ewakuacja więzienia świętokrzyskiego i egzekucja więźniów narodowości niemieckiej oraz podejrzanych o współpracę z wywiadem niemieckim… Samo nasuwa się pytanie: czyżby ta zbieżność dat była przypadkowa? Podobnie jest w kilku innych … Czy też był może jakiś ogólny poufny rozkaz likwidacji Niemców – nie tylko tych podejrzanych o działalność dywersyjną lub wywiadowczą, którego realizacja czasem wymykała się spod kontroli…
Sprawa wymaga jeszcze głębszego zbadania, ale – tak czy siak – w żaden sposób nie usprawiedliwia to rozlicznych niemieckich zbrodni wojennych na terenie Polski w 1939 r. oraz planowej eksterminacji wybranych grup polskiego narodu, a także próby ograbienia i zagłodzenia reszty tegoż narodu w kolejnych latach okupacji…
Na pewno kiedyś do tego jeszcze wrócimy, a tymczasem wracajmy na Święty Krzyż – do jego dziejów z roku 1939…
Tymczasem na Świętym Krzyżu, 6 września, podczas nalotu niemieckich bombowców, budynki pobenedyktyńskiego opactwa na Łyścu zostają mocno okaleczone, a rozmiar zniszczeń klasztoru z czasów II wojny światowej (a także I wojny światowej), obrazują nam fotografie, wchodzące w skład ekspozycji salki muzealnej, w której się znajdujemy. Podczas nalotu ucierpiała też część więzienna klasztoru, a księża z trudem zdołali ugasić pożar ogarniający budynki. Na krótki czas ponure gmaszysko świętokrzyskiego więzienia zaświeciło pustkami. Później stacjonowały tu oddziały Wehrmachtu.
Jednak już latem 1941 r. na Świętym Krzyżu zjawiła się grupa Niemców, dokonująca przeglądu budynków byłego Ciężkiego Więzienia – z zamiarem rozbudowy ich i umocnienia, w celu przeznaczenia obiektu na obóz dla jeńców sowieckich. Wśród Niemców, oglądających powięzienne budynki, był Franz Wittek, który znalazł się tu już w zupełnie innym charakterze, niż przed wojną, bowiem to właśnie jemu powierzono zadanie kierowania pracami remontowymi, przystosowującymi obiekt do roli obozu zagłady – bo taką właśnie rolę władze niemieckie mu wyznaczyły. Wkrótce na placu budowy znaleźli się robotnicy…
W kilka tygodni potem nowe piekło na szczycie Łyśca czekało już na swoje ofiary, a tym razem było to piekło nad piekłami, zaś zwało się Stalag XII C „Kamienna”. Pierwszy transport jeńców sowieckich dotarł do Kielc w październiku 1941 roku. Przywieziono ich tam, stłoczonych niesamowicie, w zaplombowanych bydlęcych wagonach. Jedną kolumnę skierowano do obozu, urządzonego w dawnych koszarach wojskowych pod Górą Telegraf w Kielcach, zaś drugą pognano kolbami do przystanku leśnej kolejki wąskotorowej, którą dowożono jeńców do Górna, a stamtąd – przez Bieliny i Hutę – pędzono pieszo kilkanaście kilometrów szosą na Święty Krzyż. Był to prawdziwy marsz śmierci… Jesienią 1941 r. przeciągnęła tym krwawym szlakiem niejedna kolumna jeńców sowieckich. Ciągnęły one na Święty Krzyż także z Ostrowca – przez Waśniów i Nową Słupię.
I choć przebudowę więzienia świętokrzyskiego na jeniecki obóz zagłady, nazwany też „Lager Heilig Kreuz”, czyli Obóz Święty Krzyż nadzorowali członkowie SS i Gestapo, to bezpośrednią odpowiedzialność za dokonane tu ludobójstwo ponoszą, stanowiący straż obozową, żołnierze Wehrmachtu – 3. kompania 377. batalionu strzelców krajowych. Jak podają źródła, dowódcą kompanii i jednocześnie komendantem obozu był niejaki oberleutnant Gilburg lub Glinberg, który z piekielną dokładnością starał się dbać o specjalne jego urządzenie i rozkład dnia jeńców. Z relacji ocalałych świadków, wynika, że w obozie funkcjonował też niewielki, specjalny rejon odosobnienia, przeznaczony dla wykrytych komunistów i Żydów, których najczęściej szybko tam likwidowano. Z okrucieństwa zasłynął pluton wartowniczy, składający się z kilkudziesięciu żołnierzy, uzbrojonych w karabiny i broń krótką, a także wyposażonych w wyszkolone psy.
Od jesieni 1941 r. do wiosny 1942 r. – głównie z powodu głodu i chorób – życie straciło tu ok. 6 tys. jeńców. Przeciętny stan osobowy obozu obliczony był na ok. 2 tys. jeńców, jednak kilka razy go uzupełniano. Wśród jeńców zdarzały się przypadki kanibalizmu, za co Niemcy karali śmiercią, o czym informowały osadzonych napisy, umieszczone na ścianach – w języku rosyjskim i niemieckim – o treści następującej: „Ludożerstwo będzie karane rozstrzelaniem”. Napis taki widnieje na ścianie salki muzealnej, w której się znajdujemy.
Trupy – kilkadziesiąt dziennie – ludzkie szkielety, obciągnięte przezroczystą skórą – inni jeńcy – ci jeszcze żywi – ciągną na na drewnianych wózkach na polanę Bielnik – tam będą ich zbiorowe, przepełnione, wapnem zarzucone mogiły. Jeńcy w takim stanie fizycznego wycieńczenia nie byli zdolni do podejmowania prób ucieczek, więc zdarzały się one dość rzadko i najczęściej w początkowej fazie pobytu tutaj. Ta sztuka udała się m.in. niejakiemu Kotowowi, który zapadł w opatowskie wąwozy, a następnie przyłączył się do oddziału partyzanckiego GL – AL. Przeżył. Innym razem polscy robotnicy poinformowali podobno jeńców o wyburzonym okienku w celi, przez które zbiegło ponoć ponad 30 ludzi. Jednak – jak podają niektóre źródła – w wyniku pościgu, Niemcom udało się pojmać 15 z nich, a następnie zastrzelono ich „dla przykładu”, podczas obozowego apelu.
U progu lata – w poł. 1942 r. – obóz zlikwidowano, a niewielką liczbę pozostałych przy życiu jeńców wywieziono w nieznane. Budynki, naznaczone urbanistycznym piętnem miejsca kaźni, znowu opustoszały. Jak już wiemy, w ostatniej fazie wojny front zastygł na parę miesięcy w pobliżu Łyśca, co spowodował dodatkowe zniszczenia budynków klasztornych. Pozostając wiernie na swoim duszpasterskim posterunku, żyjąc z jałmużny litościwych ludzi, kilku Oblatów – z o. prowincjałem Wilkowskim na czele – chroniło jak mogło zabytek przed rabunkiem i zupełną dewastacją.
Powojenna odbudowa zespołu klasztornego na Świętym Krzyżu, polegała m.in. na usunięciu architektonicznych elementów dawnego więzienia – jak bramy i mury – i przywróceniu temu cennemu zabytkowi dawnego kształtu i świetności. Za zgodą konserwatora połączono w jedną całość – poprzegradzaną więziennymi murami – gotycką część klasztoru.
Tak kończymy i tak też zakończyliśmy nasz ostatni - niezwykle ponury w swej wymowie odcinek filmu na kanale YouTube Miotła czasu i zapewniamy, że następny odcinek naszej Miotły czasu będzie dużo bardziej pogodny i będzie też niespodzianką, ponieważ po raz pierwszy będziemy mieli gościa, ale to jeszcze tajemnica…